niedziela, 29 grudnia 2013

Chyba mu oddam!

Ruchy dziecka, gdy już łatwo rozpoznawalne i nie do pomylenia z aktywnością różnych narządów wewnętrznych, są prawdziwie nieziemskim doznaniem!

Łapię się na tym, że gdy tylko poczuję kuksańca w brzuchu, mam ochotę podzielić się tą radością z całym światem! 
Tutaj! O...tu! - mówię podekscytowana - przyłóż rękę, zaraz poczujesz!
W praktyce jednak oszczędzam ów "cały świat" i wybór najczęściej pada na męża albo siostrę, jeśli akurat są w pobliżu. 

A masz!

Najdziwniejszym dotychczas doświadczeniem związanym z ruchami dziecka było to, gdy mały kopnął mnie dość solidnie podczas jazdy samochodem. Jako kierowca staram się teraz szczególnie skupiać na drodze, a tu nagle takie buch-buch od wewnątrz. I choć nie był to szczyt siłowych możliwości synka, to jednak udało mu się mnie rozproszyć na parę sekund. 

Pomyślałam wtedy, że znów Matka Natura sprytnie to wymyśliła. Dziecko już teraz stopniowo przyzwyczaja mnie do swojej obecności. Pokazuje mi swój rytm dobowy - niekoniecznie zbieżny z moim. A to z kolei uświadamia mi konieczność bycia elastyczną, bo gdy mały będzie już na świecie, raz po raz będzie mnie wybijał z mojego rytmu. Przez pewien czas jego potrzeby będą wymagały niemal natychmiastowego zauważenia i zaspokojenia. I z pewnością nie raz pokrzyżuje mi plany :) 

Słyszałam od wielu osób, że warto notować pory, w których wyczuwa się aktywność płodu, bo z dużym prawdopodobieństwem po urodzeniu dziecko zachowa taki sam "grafik" dobowy. Osobiście nie spisuję tego, bo wydaje mi się, że rusza się dość często, ale takie dwie ulubione pory, które się zdecydowanie powtarzają, to przed 9.00 rano (droga samochodem do pracy) ok 22.00 (czyli mniej wtedy, kiedy po całodniowej gonitwie siadam wreszcie na czterech literach). Czasami tak sobie pozwala, że mam ochotę mu oddać! :) Własną matkę będzie kopał... :P


fot.www.polki.pl

piątek, 27 grudnia 2013

Spełnienie (nie) na życzenie

Na lekcjach religii w podstawówce i corocznych roratach ksiądz zawsze powtarzał: "Adwent to czas oczekiwania na przyjście Bożej Dzieciny." i do dziś dźwięczy mi w głowie to zdanie. Oczekiwanie zakończone Bożym Narodzeniem, które tradycyjnie świętujemy jako chrześcijanie. 

Właśnie mijają kolejne takie święta. Były jakieś inne, wyjątkowe. Ja czułam się wyjątkowo. Jako kobieta, która niebawem też urodzi swoje dziecko. I wyjątkowo nie krzywiłam się, gdy ktoś ciążę nazywał stanem błogosławionym, bo jak tak się dobrze zastanowić, to nie jest to zwyczajny stan. Nawet więcej, jest absolutnie nadzwyczajny, bo moje ciało jest teraz mieszkaniem dla maleńkiego człowieka!

Spodziewałam się, że podczas tegorocznego łamania się opłatkiem będą dominować życzenia związane z dzieckiem. Dość standardowo życzono mi szczęśliwego rozwiązania, zdrowia dla mnie i synka oraz stworzenia szczęśliwej rodziny. Ale jedne życzenia były nieoczekiwanie zaskakujące: "Żebyś była zadowolona z bycia matką".

Być może nie byłoby w tym nic szczególnego gdyby nie fakt, że autorem życzeń był mój ... teść. Nie dość, że mężczyzna, to jeszcze wcale nie najbliższy mi człowiek, a przebił wszystkie kobiece życzenia razem wzięte. 

Byłam mile zaskoczona faktem, że ktoś (facet! jeszcze raz podkreślę) traktuje mnie podmiotowo na tyle, żeby nie postrzegać mnie jedynie w kategoriach matki swojego wnuka (nosicielki brzucha), ale przede wszystkim człowieka, dla którego macierzyństwo jest jedną z życiowych ról. Co więcej teść zdawał się mieć świadomość, że rola ta nie wszystkim kobietom daje spełnienie z automatu, że to nie żaden pewnik - więc tym więcej zyskał w moich oczach. 

No dobra. Jest też wielce możliwe, że teściowi tak się po prostu powiedziało, a za tym zdaniem nie kryje się zbyt wielka empatia. Jednak tak wspaniale się czuję z moją interpretacją jego życzeń, że tak to zostawię :)


fot.www.sp2relifia.strefa.pl

czwartek, 26 grudnia 2013

Pokaż kotku, co masz...

Jeden z prezentów świątecznych: koszulka ciążowa ze smerfikiem umiejscowionym dokładnie na wysokości brzucha. 

Czyż nie urocza??!

Żeby mnie takie rzeczy na łopatki rozkładały... nie do pomyślenia jeszcze niedawno...

:)

niedziela, 22 grudnia 2013

Mam już wszystko!

I wcale nie chodzi mi o wyprawkę dla dziecka :)


Jestem po inspirującej rozmowie z dziewczyną, która mocno identyfikuje się w filozofią obfitości. Wierzy, że otrzyma w życiu wszystko, o co prosi i odkąd prosi, rzeczywiście otrzymuje - wcześniej albo później. Twierdzi, że jako jednostka ludzka jest wyposażona we wszystko, co jest jej do życia potrzebne. 

Nie jest bez wad, nie jest świetnie zorganizowana ani nie jest bezgranicznie bogata. Kluczem do jej sukcesu jest samoakceptacja i bazowanie na mocnych stronach. Co robi z wadami? Użytek :) Na przykład niepunktualność wybacza sobie mówiąc, że nie traci czasu na czekanie na kogoś (w tym czasie robi coś pożytecznego dla siebie), a lenistwo traktuje jako atut (nie lubię długo pracować, więc muszę w krótkim czasie zarobić tyle, ile inni ludzie przez dłuższy czas). 

Nie dopuszcza do siebie myśli, że czegoś jej w życiu brakuje. Myśli w kategoriach dostatku, a nie braków. Gdy stoi przed szafą i myśli "nie mam się w co ubrać", wyrzuca ubrania na zewnątrz, a potem wkłada do niej tylko te ubrania, które naprawdę lubi i w których rzeczywiście chodzi. Przyznaje, że zostaje ich wtedy niewiele, ale dzięki temu, że cała reszta "nie zasłania", może faktycznie coś łatwo wybrać i skompletować.

Pochwala minimalizm. Gdy zaczyna czuć się przytłoczona nadmiarem przedmiotów, zastanawia się, które z nich są na tyle ważne, że zabrała by je ze sobą na koniec świata. Wtedy łatwo zauważa, które rzeczy przyrosły do niej stanowiąc ciężar, a nie wnoszą żadnej wartości. 


Spisałam sobie powyższe, żeby mieć do czego wracać, gdy stwierdzę, że nie panuję nad sytuacją, gdy wraz z pojawieniem się dziecka w moim życiu zapanuje chaos. Albo kiedy przyjdzie mi do głowy wyrzucać sobie, że jestem nie dość dobrze zorganizowana. Albo gdy wymyślę, że do bycia dobrą mamą brakuje mi... (i tu długa lista cech "matki idealnej"). 


fot.www.biznes.gazetaprawna.pl
fot.www.republikakobiet.pl

sobota, 21 grudnia 2013

Płacz na uniwerku

Tak bardzo podobała mi się przed laty baja "Potwory i spółka" (szczególnie bajer z jeżdżącymi drzwiami!!), że gdy zobaczyłam zapowiedź "Uniwersytetu potwornego", zasiadłam przed telewizorem w najlepsze i ... 

Nie, ja się nie nadaję! Przeryczałam całe zakończenie, jakby to był najbardziej łzawy melodramat! Wstyd się przyznać, ale dopóki mogę zwalić na szalejące hormony...

A jak mi tak zostanie i potem taki cyrk przy dziecku odstawię, to jak się wytłumaczę??

Ehh :) 
  

fot.www.coolturalny-tygodnik.blogspot.com

czwartek, 19 grudnia 2013

Matki wokół mnie

Na tegorocznym spotkaniu wigilijnym klubu Toastmasters spotkałam niewidziane od jakiegoś czasu znajome. Te, które nie wiedziały o mojej ciąży, zareagowały tak serdecznie, że (po raz kolejny) poczułam się nieswojo. Znów przypomniałam sobie moje bezemocjonalne reakcje na wiadomość o ciążach moich przyjaciółek jeszcze z czasów, gdy dzieci mnie zupełnie nie obchodziły... No cóż, uczę się tym nie zadręczać i z otwartymi ramionami przyjmować wszelkie miłe słowa, choć to nie takie proste :)

Wszystkie te kobiety łączyło jedno: miały swoje dzieci, niektóre całkiem już dorosłe. Pewnie dlatego brzmiały absolutnie przekonująco. 

Zasada ograniczonego zaufania

B., psycholożka :), uczulała mnie, żebym nie dała się zwariować wszechobecnym ekspertom i doradcom (w tym psychologom oczywiście!). Jej wrażenia z porodu były odmienne od wszystkich dotychczasowych, o których mi opowiadano. Miała bardzo trudny poród i przeliczyła się z własnymi siłami. Wydawało się jej, że łagodniej zniesie ból, że lepiej sobie poradzi. 

Aha, więc i w taką skrajność można popaść! (zwykle kobiety boją się raczej, że nie dadzą rady, rzadziej zakładają bardziej optymistyczne warianty). To cenna informacja dla mnie. Żebym nie przesadziła z wiarą w potęgę umysłu, ignorując przy tym ograniczenia ciała takie jak chociażby próg bólu. 

Takie podejście koresponduje z opiniami moich innych koleżanek, które po naturalnym porodzie powiedziały wprawdzie, że ból jest do przeżycia i mają wielką satysfakcję, ale gdyby wiedziały wcześniej jaki to ból, poprosiłyby o znieczulenie. "Bo po co tak cierpieć?" 

Nie przegap swojego dziecka!

I., ok 40-letnia matka dwójki dzieci, życzyła mi szczęśliwego rozwiązania i tego, bym potrafiła się zatrzymać i cieszyć tym dzieckiem, które już mnie kocha. "Ty jesteś taka szybka... życzę ci, żeby dziecko wniosło do twojego życia równowagę, która chyba bardzo ci się przyda". 

Nie powiem, zaskoczyły mnie te słowa. Do tego stopnia, że nazajutrz musiałam się z nią skontaktować i dopytać, co dokładnie miała na myśli. Powiedziała, że postrzega mnie jako osobę żyjącą w pędzie, która ma milion rzeczy do zrobienia, która lubi być aktywna i słabo toleruje stan, gdy nic się nie dzieje. Wyraziła też obawę, czy nie będę tym typem matki, która czas spędzony z dzieckiem uzna za czas stracony, a dziecko będzie obwiniać za zabranie życia. Życzyła mi, żebym nie przegapiła swojego dziecka, zauważyła je od początku czyli wtedy, kiedy będzie mnie najbardziej potrzebowało. Powiedziała, że dzieciństwo mojego dziecka minie szybko i bezpowrotnie. Że w skali całego życia to króciutki epizod, dlatego łatwo go przegapić, skupiając się na innych rzeczach. I żebym, jako kobieta, potrafiła docenić dar macierzyństwa i wziąć sobie z niego jak najwięcej, ponieważ wiąże się z wielkim życiowym spełnieniem. 

Bardzo poruszyło mnie to, co usłyszałam. Zwłaszcza, gdy na zakończenie dodała: "Twoje dziecko już cię słyszy, już czuje twoje nastroje, nie może się doczekać spotkania z tobą. Ono już cię kocha!". 

Trudno dyskutować z argumentami tej doświadczonej matki. Kobiety, która pracowała i pracuje zawodowo, ale nigdy nie porównałaby satysfakcji z pracy do tej, którą czerpała i czerpie z macierzyństwa. Zaskoczyło mnie to, bo wiele moich koleżanek nie potrafiło "wysiedzieć" w domu na macierzyńskim, w czasie którego każdy dzień wyglądał tak samo, a to praca dostarczała bodźców i satysfakcji... Dodatkowo wizerunek silnej i przedsiębiorczej kobiety, którą I.
niewątpliwie jest, kontrastował mi z matczyną czułością, wrażliwością i uważnością, o której wspominała. A może pełna kobiecość to właśnie taka, która łączy w sobie zarówno siłę jak i delikatność...?

Bardzo sobie życzę, aby ich życzenia dla mnie się spełniły! 


fot.www.prevention.com
fot.www.styl.pl

środa, 18 grudnia 2013

Już się nie boję!

Po raz pierwszy obejrzałam dziś filmik promujący szpital, w którym najprawdopodobniej będę rodzić. Jak na mnie i moje niemałe obawy, to już ogromny krok :)

Obserwuję, jak z tygodnia na tydzień coraz bardziej oswajam się z ciążą. Mam coraz większy brzuch, coraz większą świadomość, coraz większą ciekawość, coraz większą więź z synkiem i... coraz mniejszy strach przed rozwiązaniem! 

Choć akceptacja nieuchronnego jest jedynym (i prawdopodobnie najlepszym) co można zrobić, to i tak uznaję ją za swoje spore osiągnięcie. A najlepszą tego konsekwencją jest zamiana lęku w radość oczekiwania. 

W końcu coraz bliżej święta :)


fot.www.dobryporod.pl

niedziela, 8 grudnia 2013

Takiego wała!

Wczoraj koleżanka wypożyczyła mi wielofunkcyjny wałek dla kobiet :) 

Gruby, miękki i dłuuugi (coś koło 150 cm). 

Może służyć jako poduszka do spania w ciąży, a potem - po związaniu końców - jako poduszka do karmienia dziecka. Nie jest wyprofilowana w rogal, więc w wersji rozłożonej można ją ułożyć w absolutnie dowolny sposób. Dzięki temu jeden koniec może być pod głową, środkowa część pod brzuchem, a drugi koniec między nogami. 

Super sprawa. Nie miałam pojęcia o istnieniu takich gadżetów :)

Niestety po zakończeniu użytkowania muszę zwrócić gadżet właścicielce, albowiem jest z nim silnie związana (głównie dlatego, że koleżanka ma tyle samo wzrostu ile on, a więc tworzą związek doskonały:)). 


fot.ceneo.pl

czwartek, 5 grudnia 2013

Butelka do połowy pelna

Różnica między pesymistą a optymistą? Pesymista na cmentarzu widzi same krzyże, optymista - same plusy. 

Jak mówi przysłowie: 
"Szczęście jest zawsze tam, gdzie człowiek je widzi". 
Czasami wyobrażam sobie, że gdy człowiek zostaje rodzicem, to jego mózg, dostosowując się do nowej roli, w magiczny sposób zatraca skłonność do pesymizmu. 


fot.www.polki.pl

środa, 4 grudnia 2013

Dobry dotyk zostaje na całe życie

W ramach zainteresowań psychologią zdrowia zaglądam od czasu do czasu do książki "Antyrak", żeby przypomnieć sobie, co sprzyja zdrowiu, a co wręcz przeciwnie.

Jako że dotychczas nie zwracałam szczególnej uwagi na rozdziały poświęcone dzieciom, tym razem uważniej wyłapywałam wątki im poświęcone. 

Nieprzytulane dzieci nie rosną

Wyjątkowo zaciekawił mnie rozdział o roli dotyku. Nie tylko w procesie zdrowienia, ale w rozwoju człowieka w ogóle. Ciekawostką dla mnie jest, że znaczenie dotyku zostało odkryte na oddziałach intensywnej opieki nad wcześniakami. Okazało się, że dzieci fizycznie odseparowane od rodziców i pielęgniarek w ogóle nie przybierały na wadze. Interwencja pielęgniarki, która dla uspokojenia płaczących paluchów zaczęła je głaskać, okazała się być przełomowa - dzieciaki nie tylko przestawały płakać, ale też zaczęły rosnąć! 

Zależność dotyku i wzrostu została potwierdzona później w badaniach laboratoryjnych. Udowodniono, że dotyk wyzwala w organizmach produkcję enzymów odpowiedzialnych za wzrost, a więc działa nie tylko na poziomie emocjonalnym, ale także na poziomie wnętrza komórek. 


fot.www.emaluszki.pl

sobota, 30 listopada 2013

Trening z głową

Po okresie wzmożonych poszukiwań informacji na temat porodu, wkraczam w etap opracowywania własnych metod ułatwiających przejście przez to wymagające doświadczenie. Chcąc skupić się wyłącznie na elementach, które mogę kontrolować (czyli umysł i pośrednio ciało), zdecydowałam postawić na świadome oddychanie, techniki relaksacyjne oraz afirmacje. 

Mam to szczęście, że oddychania przeponowego nauczyłam się jeszcze w liceum w szkolnym chórze, więc działa z automatu. A od prawidłowego oddychania już niedaleka droga do wejścia w stan relaksacji całego ciała, na przykład z pomocą Schulza lub Jacobsona. 

Moja ręka staje się coraz cięższa...

Wychodzę od gotowców, czyli scenariuszy treningów zaproponowanych przez wyżej wymienionych panów, a następnie stopniowo będę zastępować niektóre hasła własnymi sugestiami, tworząc coraz bardziej spersonalizowane komunikaty. W ten sposób uniezależnię się od nagrań audio i określonej kolejności ćwiczeń, tak żebym mogła w dowolnym miejscu i czasie skutecznie improwizować. 

Będąc w stanie relaksu i odprężenia warto włączyć jeszcze afirmacje - autosugestywne twierdzenia pozytywne, wizje pożądanych efektów w tym przypadku związane ze szczęśliwym rozwiązaniem. Powinnam je powtarzać tak długo, aż mój mózg zacznie odbierać ich treść jako rzeczywistość, jako fakt prawie dokonany. Skąd będę wiedzieć, że to już? Najpewniej wtedy, kiedy sama w to uwierzę! Afirmacje mają to do siebie, że z początku mogą nie być w 100% zgodne w wewnętrznymi przekonaniami. Mówiąc "wszystko będzie dobrze" mogę w to szczerze powątpiewać, a hasło "dam radę" wyda mi się mocno na wyrost. Praktycy afirmacji gwarantują jednak, że trening czyni mistrza i po pewnym czasie regularnych powtórek zaczniemy się identyfikować z treściami afirmacji i szczerze w nie uwierzymy. I o taki właśnie efekt końcowy chodzi. Żeby zwiększyć wiarę we własne siły, które będą tak potrzebne na porodówce. 

Luz tu i ówdzie

Ostatnim elementem tego, nazwijmy go treningu mentalnego, będzie wymyślenie "haseł wywoławczych". Chciałabym zgromadzić kilka takich skrótów myślowych, które mi się przypomną w potrzebie (lub zostaną przypomniane przez kogoś). Chodzi o to, żeby mieć taki przycisk alarmowy, na który będę mogła nacisnąć w chwili niepewności, wahania, gdy zacznę się bać, spinać itp, czyli generalnie wtedy, gdy moje myśli zboczą w niewłaściwym kierunku.

Genialnym przykładem będzie tu słynna już narta Janka Ziobro z podpisem "Luz w d***e". Zanim hasło wypatrzyli kibice, skoczkowi służyło jako przypomnienie o tym, co dla niego ważne w czasie lotów. Wystarczyło spojrzeć na nartę i już wiedział, którą część ciała rozluźnić :) 

Szukam analogicznego wyzwalacza dla wprowadzenia się w dobry nastrój, wzbudzenia pozytywnego myślenia, przypomnienia o oddychaniu czy skupienia na zadaniu i byciu tu i teraz. Niestety jeszcze nie mam pomysłu na te symbole, a pisać mazakiem po ścianach raczej mi personel medyczny nie pozwoli... 


fot.www.ludora.eu
fot.www.kalorynka.pl

piątek, 29 listopada 2013

Dzikie wino i do przodu!

Nigdy nie wiem, jak to się dzieje, że po jakimś nieokreślonym czasie od posłuchania piosenki (nawet "biernie", gdy jest tylko tłem, którego świadomie nie rejestruję) zaczyna mi się ona odtwarzać w głowie. W zupełnie nieoczekiwanym momencie. 


Ostatnio chodzą za mną dwie takie. Obie dobrze mnie nastrajające, więc teoretycznie takie, które mogłabym gromadzić na liście songów na porodówkę. Ale na to, jak sądzę, przyjdzie jeszcze odpowiednia pora.

Bądź przyjacielem swym! 

"Do przodu" usłyszałam po raz pierwszy na koncercie Dżemu w lipcu tego roku. Powtórzony kilkukrotnie refren tak mi zapadł w ucho, że po powrocie do domu musiałam czym prędzej ją wyguglać. 

Podaję linka: Dżem "Do przodu". Gorąco polecam! W moim rankingu zyskała miano absolutnego lidera wśród antydepresantów! 

Hej dziewczyno! 

"W dzikie wino zaplątani" usłyszałam niedawno w radiu. Przez cały dzień zastanawiałam się, skąd ja to znam. Internet podpowiedział, że kojarzę cover wykonany przez Zakopower, a wersja radiowa była oryginałem Marka Grechuty. 

Po przesłuchaniu obu stwierdziłam, że wolę jednak góralską aranżację: Zakopower "W dzikie wino zaplątani". Tą piosenkę zaliczam do energetyków, czyli piosenek, w których tekst nie musi być szczególny, za to rytm i melodia dają takiego kopa energetycznego, że aż nóżka sama podskakuje!


Tylko jak się moje gusta muzyczne mają do tak zalecanej w ciąży muzyki klasycznej...? :) 


fot.www.wallcapture.com 


czwartek, 28 listopada 2013

Jak nie spóźnić się na porodówkę

Zasada jest prosta - powiedziała mi znajoma ginekolożka. 
"Jeśli masz wątpliwości, czy to już jest poród, czy nie - to to na pewno jeszcze nie jest poród. Ale jak już się poród zacznie, to nie będziesz mieć najmniejszych wątpliwości, że to właśnie to. Gwarantuję ci - nie przegapisz tego!"

fot.www.polki.pl

środa, 27 listopada 2013

Literatura - podejście kolejne

Wygląda na to, że im bardziej zaawansowana ciąża, tym więcej chce się wiedzieć. 

Jednak odważyłam się sięgnąć po książki fachowe. Jak zaczęłam czytać, to się okazało, że interesuje mnie prawie wszystko po kolei. Wcześniej pewne tematy mnie raczej przerażały niż zachęcały. 

Pomału przekonuję się, że większa wiedza wcale nie musi stać w konflikcie ze spokojem ducha. Ale to nie jest reguła. Mam świadomość, że mogę z tej wiedzy zrobić dobry użytek, ale mogę też sobie zaszkodzić. 

Dlatego zaglądam do książek tylko wtedy, kiedy naprawdę odczuwam potrzebę, kiedy chcę się czegoś konkretnego dowiedzieć. 


fot.www.ciazowomi.wordpress.com

wtorek, 26 listopada 2013

Nastawienie & fizjologia

Coś jestem mało konsekwentna. 
Chciałabym się jakoś (właściwie to nie jakoś, tylko dobrze) przygotować do rozwiązania, a z drugiej strony nie chcę korzystać ze szkoły rodzenia. 

Zapytałam więc lekarza prowadzącego, co najlepszego mogę dla siebie zrobić w ramach przygotowań do porodu. Zaproponował wspólne omówienie planu porodu, w trakcie którego mogę dopytać o wszystkie szczegóły, tak bym pozbyła się wszelkich wątpliwości. Reszta to nastawienie i fizjologia.

Jakie zatem powinno być nastawienie, skoro właśnie na nie mam wpływ? - drążę.

Wszystko, co powiedziała pani doktor, streściłabym w trzech najważniejszych punktach: 
1. Robię to dla dziecka. Im sprawniej się uwinę i im chętniej będę współpracować za położną, tym lepiej
2. To potrwa tylko chwilę. Dłuższą lub krótszą, ale poród nie trwa wiecznie. A więc wszystkie nieprzyjemne doznania, jak ból, potrwają tylko przez określony czas, a potem się skończą.
3. Podchodzę do tematu zadaniowo. Chcę dziecko, to je urodzę. To naturalne rozwiązanie ciąży, które kończy się na porodówce.
Brzmi sensownie.


fot.www.sheknows.com    

poniedziałek, 25 listopada 2013

Nikt mi tego nie powiedział!

- "Smarujesz się oliwką regularnie? Wiesz, profilaktyka. Przeciwko rozstępom" - pyta znajoma troskliwie.

Tak. Od samego początku. 

- "No to dobrze. Bo mnie w pierwszej ciąży nikt tego nie powiedział i niestety mam po ciąży brzydką pamiątkę na brzuchu i udach..." 

Trochę mnie zatkało. Jak to, nikt nie powiedział? W dobie internetu i dostępu do fachowej literatury nie wiedziała takiej podstawowej rzeczy? 

Na początku nie mieściło mi się to w głowie, ale po chwili spokorniałam, bo przecież pewnie i ja nie wiem wielu wierzy, o których nikt nie mówi, bo "to się po prostu wie". 

A jednak nie zawsze się wie. Przykład koleżanki uzmysłowił mi, że ani książki ani internet nie mają takiej siły przebicia, jak przekaz na żywo od drugiego człowieka. 

Dlatego w tym miejscu chcę wyrazić wdzięczność tym wszystkim kobietom, które są wokół mnie i służą radą oraz pomocą. Cieszę się, że dzieląc się cennym doświadczeniem oszczędzacie mi czasu, który musiałabym poświęcić na studiowanie literatury albo fora internetowe. 

Dziękuję! 


fot.www.bus9fortheparadise-blog.blogspot.com

niedziela, 24 listopada 2013

Duma (bez uprzedzenia)

W cyklu "rady nie od parady" znów dzielę się doświadczeniami znajomych kobiet, które mają "to" już za sobą.  
Tym razem usłyszałam: "Poród naturalny to niesamowity wyczyn dla kobiety. Już po wszystkim będziesz czuła ogromną ulgę i taaaaką satysfakcję, jak jeszcze nigdy w życiu. Będziesz z siebie dumna!"
I znów mnie wmurowało. To dla mnie nowość, bo chyba w ogóle nie docierają do mnie komunikaty, że kobiety rodzące siłami natury są z siebie takie dumne. Wprawdzie w opowieściach często wybrzmiewa pewien rodzaj zadowolenia, ale zwykle wiązałam je ze szczęściem, że dziecko urodziło się zdrowe i jest już na świecie. 


A więc poród można traktować jak sprawdzian. Sprawdzić się w roli kobiety, w której naturę rodzenie dzieci jest wpisane. Czy da radę? Czy spełni się? Czy poradzi sobie z tym najbardziej kobiecym zadaniem? 

Zmiana frontu

Nagle poczułam ukłucie zazdrości w stosunku do tych wszystkich pań, które podołały, które zdały swój egzamin z kobiecości. Ogromnie zaskoczyła mnie ta moja reakcja, bo przecież wszystko ciągle przede mną, ale... 

Nie ukrywam, że w chwilach, gdy ogarniał mnie niespodziewany lęk przed porodem, uspokajałam się myślą, że na szczęście jest jeszcze drugie wyjście: cesarskie cięcie. Stąd zaskoczenie, że nagle zapragnęłam jednak móc urodzić naturalnie, po to właśnie, by zapisać sobie ten niebagatelny sukces na koncie. 

Tak na logikę, jeśli popatrzę na poród jak na wyzwanie, zupełnie inaczej się do niego nastawię, niż jak wtedy, gdy będę szła jak na ścięcie. Od razu włącza mi się bojowa postawa: "że ja nie dam rady? ja???!".

Jeszcze odnośnie mojej zazdrości, przypomniało mi się, że niektóre, najczęściej starsze kobiety, traktują przebyte porody jako źródło energii odnawialnej. Nie ma rzeczy, która mogłaby takie przerazić. Mówią: "panie, piątkę dzieci urodziłam, to nie poradzę sobie z... ?!". Myślę sobie wtedy, że to musi być doświadczenie tak bardzo uskrzydlające i utwierdzające kobietę w jej własnej sile, że można z niego czerpać do końca życia. Pozwala bowiem podchodzić do wszystkich kolejnych życiowych wyzwań z dużym dystansem i poczuciem skuteczności. 

Też chcę się przekonać o swoim kobiecym potencjale. Dam radę. Odnajdę w sobie potrzebą siłę. 

I będę z siebie dumna!


fot.www.strenghttrainingtechniques-npt.com
fot.www.byebyewaistline.wordpress.com

piątek, 22 listopada 2013

No stress!

Dziś jedna z moich przyjaciółek postanowiła wyprzedzić moje obawy i już teraz zarządziła: 

"Porodem się absolutnie nie przejmuj. To lekarze i położne mają się stresować, a nie ty. Ty idziesz zrobić swoje najlepiej jak potrafisz, reszta należy do nich".

Wow, super! Nikt wcześniej nie przestawił mi sprawy w ten sposób. Jeśli więc takie odwrócenie kota ogonem jest kluczem do zachowania spokoju, to kupuję tego kota nawet w worku :) 

Może na listę piosenek na porodówkę powinna trafić ta?
>> Laurent Wolf - No stress 


fot.www.wikihow.com

poniedziałek, 18 listopada 2013

Bez wózków

Niniejszym zapisuję sobie ważną rzecz, coby mi nie umknęła później w ferworze walki (głównie o sen) :)

W życiu każdego rodzica niezwykle istotne są spotkania z ludźmi nieodziecionymi! 

Wzbogacają one życie w inne, niż rodzicielskie, tematy i pozwalają oderwać się od pieluch. 

Z rodzicami innych dzieci spotkania są i tak nieuniknione i właściwie nie trzeba ich specjalnie aranżować: na placu zabaw, w przychodni, w żłobku i tak dalej. 

(Teraz wydaje mi się to oczywiste, ale na wszelki wypadek wolę mieć czarno na białym spisane, jakby mnie nieoczekiwana amnezja ogarnęła).

I to tyle w temacie. 


fot.www.footage.shutterstock.com



niedziela, 17 listopada 2013

Motyle w brzuchu

Bulk...bulk, bulk...

Czy to jest to, co myślę?! Pierwsze wyczuwalne ruchy dziecka??? Czy może przelewa mi się coś w żołądku, albo w jelicie bulgocze?

Jednego jestem pewna - przy kolejnych ciążach nie ma się już takich wątpliwości :)

Bulk...


fot.www.baby-shower.pl

sobota, 16 listopada 2013

Kobieta (za kierownicą) myśli macicą


Usłyszałam kiedyś, że w ciąży kobieta myśli macicą. Ależ się wtedy oburzyłam, ochochooooo! Że niby jakieś spowolnienie umysłowe? Bzdura. 

Teraz, gdy sama jestem w ciąży, na wspomnienie tamtej reakcji nieco się uśmiecham...

Byłam dziś odwiedzić znajomą, mieszkającą jakieś 30 km ode mnie. Niby prosta droga, ale słabo znam miasto i wolałam nie ryzykować bez mapy. Jechałam w popołudniowych godzinach szczytu, słuchałam radia i Hołowczyca w nawigacji. I co się okazało? Że miałam włączony o jeden sprzęt za dużo! 

Chcąc się skoncentrować na drodze (sporo świateł i skrzyżowań) i na wskazówkach Krzyśka, nie byłam w stanie słuchać dodatkowo radia! Szok. Nigdy wcześniej nie miałam z tym problemu.

Czyli jednak. Coraz więcej krwi spływa do brzucha i biedny mózg jest niedotleniony :) 


fot.www.falvitmama.pl


piątek, 15 listopada 2013

Ranking mam

Widziałam się dziś z przyjaciółką, mamą 4 miesięcznej córci. Rozmawiałyśmy o początkach jej macierzyństwa, chętnie dzieliła się radami jako ta bardziej doświadczona. 

Nie ukrywałam, że temat karmienia jest dla mnie wciąż "nieobrobiony" mentalnie i byłam ciekawa jej doświadczeń.

Oto, co mi powiedziała: "zapamiętaj: niezależnie od tego, czy będziesz karmić piersią, czy nie - będziesz dobrą mamą". 

No tak, w środowisku mam i często również personelu medycznego naturalne karmienie jest jedynym dopuszczalnym. Panuje przekonanie, że to najlepsze, co matka może dać swojemu dziecku. 

A co, jeśli z różnych względów nie może? 

Która lepsza? 

Przyjaciółka jest właśnie przykładem kobiety, która mimo szczerych chęci nie zdołała wykarmić swojego dziecka. Pokarmu miała maleńko, dziecko nie przybierało na wadze, choć było regularnie przystawiane i faktycznie coś tam piło. Ale to nie była ani wystarczająca ilość ani jakość. I nie ma sobie nic do zarzucenia. 

"Spróbuj - to na pewno. Ale jeśli się nie uda, to trudno. Nic na siłę."

Inna znajoma przestała karmić po interwencji lekarza. Była bardzo znerwicowana rolą matki i dużo czasu zajęło jej przyzwyczajenie się do nowej funkcji. Jej dziecko również było bardzo niespokojne, więc najwidoczniej z pokarmem przekazywała mu te wszystkie toksyczne substancje wytwarzane pod wpływem stresu. Po odstawieniu syna od piersi i ona się uspokoiła i dziecko.    

Morał? Mleko matki nie zawsze jest bezwzględnie najlepsze. Zawsze trzeba wziąć pod uwagę możliwości, okoliczności i wybierać mniejsze zło.

Dlatego uważam, że podział na matki lepsze (karmiące piersią) i gorsze (nie karmiące naturalnie) nie ma racji bytu. Jestem przekonana, że każdy wybór jest podyktowany dobrem wspólnym - i matki i dziecka. 


fot.www.m.webmd.com

czwartek, 14 listopada 2013

Między książkami

Rzadko potrafię przeczytać jedną książkę od deski do deski przed rozpoczęciem kolejnej. Najczęściej czytam na zakładkę, stąd mam zwykle po kilka rozpoczętych. I całkiem możliwe, że niektórych nie skończę w ogóle - jeśli przegrają z innymi.  

Aktualnie w kolejce mam "Antykarierę" Ricka Jarrowa, "Ikhakimę" Jacka Walkiewicza i "Jak przestać się martwić i zacząć żyć" Dale'a Carnegie. Pierwszą poleciła mi znajoma trenerka, która prowadzi nowatorskie warsztaty w oparciu o nią. Drugą dostałam w tym roku na urodziny. Trzecią chcę sobie odświeżyć, bo już niewiele pamiętam, a czuję, że teraz mi się przyda.  

Każdą z powyższych czyta się dość wolno, bo trudno mi powstrzymać się przed robieniem notatek, zaznaczaniem fragmentów, robieniem przerw na przemyślenia.

Na liście rezerwowej mam jeszcze: "Fitness, wellness a duchowość" Willigsa Jagera i Christopha Quarcha, "Outliers" Malcolma Gladwella, "Śmiertelni nieśmiertelni" Kena Willbera i "Bogaty albo biedny" T. Harva Ekera. 




Czy któraś z nich ustąpi miejsca "Językowi niemowląt" Tracy Hogg, którą właśnie dostałam w prezencie...?  


fot.www.talkandroid.com

środa, 13 listopada 2013

Hormony i demony

Odkąd zaczęłam interesować się rozwojem osobistym, przeczytałam całkiem sporo książek na temat produktywności, motywacji, efektywności, asertywności, a więc ogólnie pojętej skuteczności osobistej. Przewinęło się też trochę literatury z zakresu zarządzania finansami czy tak zwanych podręczników sukcesu. Każdy z nich na swój sposób był dla mnie inspirujący, a proponowane metody i techniki w teorii wydawały się tak doskonałe, że nie mogłam się doczekać, aż je wdrożę i osiągnę obiecane przez autorów cele. 

Gdy tylko euforia po zakończeniu lektury zaczynała (słusznie) ustępować miejsca dyscyplinie, która miała umożliwić wykorzystanie wiedzy w praktyce, zaczynały się schody. I nie chodziło o chwilowe zniechęcenie się, gdy na horyzoncie pojawiły się trudności. Nie chodziło też o spadek motywacji, bo wystąpienie takiego zjawiska każdorazowo wpisywałam w projekt, było to więc i do przewidzenia i do przezwyciężenia. Chodziło raczej o spadek energii, niezrozumiały nagły brak zainteresowania (skutkujący zajęciem się czymś zupełnie innym) i innego rodzaju autosabotaże. 

Przerwy w dostawie energii

Odkryłam, że ten misternie ułożony plan, by każdego dnia konsekwentnie robić to samo (nawykowa rutyna obowiązkowości), będąca środkiem do każdego celu, z jakiegoś powodu dla mnie nie działa. Przez tydzień tak, potem coś się rozłazi, potem efektywność spada niemal do zera, by potem znowu wskoczyć na właściwe tory. 

Myślałam, no cóż - to pewnie przez mój słomiany zapał, brak silnej woli albo nieumiejętne stawianie sobie celów (jak zwykle, zaczęłam najpierw od siebie). Jakoś tak wydawało mi się, że problem tkwi we mnie, a nie gdzieś na zewnątrz. Nie chciałam usprawiedliwiać swojej nieudolności jakimiś wymówkami, czy niezależnymi ode mnie czynnikami. 


W pewnym momencie, a dokładniej w chwili największego zniechęcenia, gdy odnotowałam taki spadek mocy, że nie chciało mi się wstawać z łóżka, po raz pierwszy zamiast robić sobie wyrzuty (np. że jestem leniwa i niezmotywowana), pomyślałam: a może to dlatego, że jestem kobietą?

Jestem kobietą, więc mój organizm podlega cyklom miesięcznym. Wpływają one nie tylko na moje ciało, ale i na psychikę. A to oznacza, że poziom mojej energii sukcesywnie wzrasta przez kilkanaście dni, aby w następnych stopniowo opadać - i tak w kółko. Odbywa się to w cyklach od menstruacji do owulacji, jest dość przewidywalne i... raczej nieuniknione. Dlaczego więc miałabym winić siebie za coś, co jest nieodłączną częścią mojej natury?

Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że autorami większości podręczników rozwoju osobistego są mężczyźni. To oni propagują codziennie niezmienną aktywność jako klucz do sukcesu. Dlaczego? Czyżby dlatego, że to jest najlepsza metoda? Tak, ale dla nich - mężczyzn. I to tylko dlatego, że ich cykl cykl hormonalny (warunkujący między innymi poziom energii) jest cyklem dobowym (!), a nie miesięcznym - jak u kobiet. To sprawia, że jeśli w ciągu doby optymalnie rozłożą siły, to każdego dnia mogą być porównywalnie efektywni. Każdego dnia mogą być tak samo zmotywowani, chętni, efektywni. Mogą łatwiej zarządzać swoją energią, bo po prostu czują, kiedy im się najlepiej pracuje w ciągu dnia, a kiedy nadchodzi pora na regenerację sił. 

To było dla mnie odkrycie na miarę edisonowskiej żarówki. I wcale nie przesadzam. Po latach zastanawiania się, gdzie jest brakujący element układanki czyli klucz do pełni moich zasobów, mam odpowiedź: we mnie!

Zaakceptować cykl 

I co dalej? Odkładam na półkę wszystkie te mądre podręczniki napisane przez mężczyzn i zaczynam sprawdzać, jak to jest u mnie. Jak się ma mój nastrój, poziom energii i zapał do pracy do dnia cyklu. Muszę przyznać, że trochę mnie to zniechęciło. No bo jak to? Jakieś hormony i kalendarz mają mi dyktować, jak się będę czuć danego dnia? Mam bez walki przyjąć, że dziś mam zapał do wszystkiego, a za tydzień palcem nie kiwnę? Że w tym tygodniu codziennie po pracy będę się spotykać z różnymi znajomymi i czerpać radość z życia towarzyskiego, a potem nastaną dni, kiedy zaszyję się z książką w domu?

Wszystko fajnie, tylko jak tą cykliczność pogodzić z wymogami współczesnego świata? Codziennie przecież zaczynam pracę o tej samej porze, codziennie muszę być w formie, w sporcie też istotna jest regularność. Generalnie bez codziennej rutyny ciężko byłoby utrzymać kurs. Nawet wklepywanie kremu jest sensowne, jeśli robię to codziennie, a nie wtedy tylko, gdy mam na to wyjątkową ochotę. To samo z powtórkami słówek przy nauce obcego języka i wieloma innymi aktywnościami. 

Czy wobec tego cała wiedza z książek autorstwa mężczyzn jest nieużyteczna dla kobiet? Nie! Tyle tylko, że czasami warto ich treść przepuścić przez nasze - kobiece filtry. Nie zawsze uda się zastosować jakąś metodę 1:1, dlatego warto być otwartą na modyfikacje, które podsunie nam nasz własny cykl. Dzięki temu unikniemy niepotrzebnego, czasem wręcz destrukcyjnego poczucia winy na rzecz akceptacji potrzeb własnego organizmu w danym momencie. 

Być w zgodzie ze sobą i respektować prawa natury. Pozwolić sobie na spuszczenie z tonu w dniach, kiedy energia skierowana jest do wewnątrz, aby po regeneracji wrócić na szczyty możliwości. Zaakceptować własną kobiecość. 

Dla mnie osobiście to ogromne wyzwanie.   


fot.www.ladyhealthcare.com
fot.www.webmd.com
fot.www.diyhealth.com

wtorek, 12 listopada 2013

Zaproszenie do kina

"Pójdziesz ze mną do kina?" - takim oto zdaniem zapraszam ojca mojego dziecka na wizytę lekarską z badaniem USG. 

To, co oglądam na monitorze, gdy głowica ultrasonografu jeździ po moim brzuchu, jest bardziej wciągające, niż najlepszy film akcji. Trzyma w napięciu jak pierwszorzędny thriller, cieszy jak dobra komedia, wzrusza jak niejeden melodramat. 

To jak? Pójdziesz dziś ze mną do kina? :)


fot.www.uclahealth.org

sobota, 9 listopada 2013

Wizyta księdza

Dziś odwiedził nas znajomy ksiądz w ramach, powiedzmy ... wizyty duszpasterskiej. 

Opowiadając o ciąży rozpoczęłam jedno ze zdań słowami "Jak będziemy rodzicami...". Gość przerwał mi i powiedział: "Już jesteście rodzicami, teraz tylko czekacie na narodziny dziecka". 

No tak, z kościelnego punktu widzenia tak to właśnie wygląda. Ale przecież nie tylko! 

Właśnie zdałam sobie sprawę, że ja już teraz jestem mamą. Niby dość oczywiste, a jednak teraz dopiero jakoś bardziej to do mnie dotarło. Od razu poczułam się doroślejsza, jakby bardziej odpowiedzialna... 

Jestem rodzicem.

---

Przy tym wątku nie mogę sobie odmówić przyjemności wstawienia linku do skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju pt. "Wizyta księdza". Jakość nagrania nieszczególna, ale gorąco polecam, bo to jedna z lepszych wersji. No i jeszcze z niedoścignioną Pakosińską w składzie! :)


fot.www.youtube.com



Okienko

Zaglądam w kalendarz, a tam pusto. Zwykle przeładowany, poszczególne aktywności upakowane na zakładkę, żeby nie tworzyć zbędnych "okienek", tym razem z jedynie pojedyncze zaplanowane z rzadka wydarzenia. 

To jakby...nie mój kalendarz! Żadnych wpisów? Żadnych planów? Ba, żadnych chęci?!

Nie poznaję się. I chyba nie lubię siebie takiej. Niezaplanowanej.

Najciekawsze jest jednak to, że ta "bezczynność" jakoś specjalnie mi nie ciąży. Wręcz jest w dużym stopniu odpowiedzią na mój aktualny poziom energii i mój organizm wcale nie domaga się więcej. 

Tyle że jakoś mi to do mnie nie pasuje. Tak pozwolić, żeby czas przeciekał przez palce...? Nie odhaczać kolejnych załatwionych pozycji z listy...? Nie posuwać się naprzód...?

A może mój umysł podświadomie już przygotowuje miejsce w grafiku na nowy rozdział życia, ten z dzieckiem? Gdzie moje plany będą drugorzędne w stosunku do potrzeb malucha? Może ten nagły brak ochoty na gonitwę jest dla mnie okresem przygotowawczym, w którym powinnam trochę wyhamować już teraz, żebym była mniej zaskoczona później?


fot.www.pcmag.com

    

poniedziałek, 4 listopada 2013

Pani od kobiecych spraw

Moja ulubiona sprzedawczyni biustonoszy, którą ostatnio zmuszona byłam odwiedzić, okazała się kobietą, z którą miałabym ochotę kontaktować się znacznie częściej, niż tylko przy zakupie coraz większych staników.

Pani H. jest świetnym marketingowcem i doskonale zdaje sobie sprawę, jakim okresem dla kobiecego ciała jest ciąża. Wie jak łatwo zarobić, sprzedając klientkom dobre samopoczucie i atrakcyjny wygląd w postaci eleganckiej bielizny. I choć wiem, że jej żywe zainteresowanie ciążą jest po prostu elementem rozmowy sprzedażowej, to jednak robi to tak naturalnie, że zawsze jestem pod ogromnym wrażeniem jej wyczucia.


To jej wyczucie właśnie sprawiło ostatnio, że doskonale wyczuła moje preferencje i - jak przystało na sprzedawcę idealnego - zgodziła się w pełni w moimi przekonaniami. Pomarudziłam trochę na niewielki wybór bielizny ciążowej w wielu sklepach, bo jak już jest, to aż w jednym kolorze (białym, za którym nie przepadam jeśli chodzi o bieliznę) albo w kroju sportowym, czyli jak dla mnie - bez fasonu. A koszule nocne to tylko z jakimiś infantylnymi misiami...

I tu z odsieczą przybywa niezawodna pani H., która wyciąga swoje kolorowe katalogi, pokazuje wieszaczki z przepięknymi, bardzo kobiecymi wzorami i pyta: "który mierzymy?". Zawsze opuszczam jej sklep zadowolona. I za każdym razem przyznaję piątkę z plusem za obsługę, empatię i miłe (=najczęściej dowartościowujące zakompleksione panie) słowo.

Czy ja nie jestem przypadkiem zanadto wymagająca? :) Nie dość, że nabieram coraz bardziej kobiecych kształtów, to jeszcze chcę je podkreślać co najmniej ładną bielizną i czuć się atrakcyjnie! Próżność, ach próżność :)


fot.www.fit.pl

niedziela, 3 listopada 2013

Wyprawka na porodówkę - pomijany element

Niespodziewany telefon od bliskiej znajomej, która we wrześniu tego roku urodziła swoje pierwsze dziecko, był tym, czego - jak się okazało - było mi bardzo trzeba. Zwłaszcza, że nastrój 1-listopadowy jeszcze mnie trochę trzymał, więc dobrze, że wybiła mnie z myślenia o przemijaniu na rzecz myślenia o ... oczekiwaniu.

Opowiedziała mi o tym, jak jej znajoma - kobieta w wieku jej matki, wpłynęła na jej nastawienie w ciąży, dzięki czemu zamiast histeryzować zdecydowała się na poród siłami natury i bardzo sobie tą decyzję chwali. 

Mówiła z taką pasją, że uwierzyłam, że poród był dla niej rzeczywiście niezwykłym przeżyciem. "Wystarczy słuchać swojego ciała i reagować zgodnie z tym, czego ono się domaga, a wszystko pójdzie gładko"

Ubolewała, że służba zdrowia i większość szkół rodzenia nie ma w swoich programach zajęć związanych z nastawieniem psychicznym. Że nie wyposaża się kobiet w "wyprawkę", którą powinny mieć ze sobą na porodówce, tyle że w głowie. A im lepsze nastawienie do rodzenia, tym mniejszy ból, tym większa radość spotkania z dzieckiem. Dlatego szkoda, że rola psychiki u rodzących jest wciąż traktowana po macoszemu. "Marzy mi się, żeby prowadzić takie zajęcia w ramach szkoły rodzenia, które będą przygotowywać kobiety do porodu właśnie z uwzględnieniem psychiki" - dodała na koniec.

To była dla mnie bardzo budująca rozmowa. Uświadomiła mi, że moje dotychczasowe wyobrażenia o porodzie są jedynie takie, że to zło konieczne. Tym samym zamykam się na inne aspekty tego doświadczenia, takie które być może dla kobiety są bardzo ubogacające. Nie wiem tego na pewno, ale z wypowiedzi znajomej wybrzmiewała jakaś tajemnicza moc. Jakby dostąpiła czegoś wielkiego, czegoś nie do opisania. Czegoś, co warto przeżyć samemu...

Zyskałam coś jeszcze. Znajoma zaproponowała, że mogę do niej dzwonić w każdej ciążowej sprawie, zwłaszcza w chwilach, gdy dopadają mnie pesymistyczne myśli. Bardzo się ucieszyłam, choć mam nadzieję nie nadużywać tego "telefonu wsparcia". 


fot.www.asklubo.com

czwartek, 31 października 2013

I wszystko stało się jasne!

Pochwalił się tak bezwstydnie, że nie ma wątpliwości. 

Syn!!!

Od dziś mogę nareszcie mówić do brzucha po imieniu :)


fot.www.commons.wikimedia.org

piątek, 25 października 2013

Zapasy zmartwień

Pomimo mocnego postanowienia, że w ciąży nie będę się zamartwiać na zapas, przyznaję się bez bicia, że nie zawsze jestem w tym względzie zdyscyplinowania. 

Co jakiś czas pojawiają mi się w głowie czarne scenariusze związane z porodem, moją nieumiejętną opieką nad dzieckiem czy problemami z karmieniem. Najczęściej w wyniku rozmowy z jakąś kobietą, która nie ma zbyt szczęśliwszych wspomnień i nieopatrznie się nimi podzieliła. Albo dlatego, że przeczytałam o jeden artykuł w internecie za dużo - i wystarczyło, żeby się nakręcić.  


Czasami też sama, ni stąd ni zowąd, zaczynam się zastanawiać, czy dobrze przeżywam ciążę, czy o wszystkim pomyślałam, czy ze wszystkim zdążę do narodzin. No i w końcu - czy sprawdzę się jako matka. 



Kijowa nauczka

Choć mam pełną świadomość, że zadręczanie się ma niespecjalny sens, a tylko pogarsza samopoczucie, to nie raz muszę sięgnąć do doświadczeń z przeszłości, żeby udowodnić sobie po raz kolejny, że myślenie o przyszłości w taki sposób nie jest ani zdrowe, ani potrzebne. 
Kolejne takie doświadczenie zdobyłam niedawno. 

Tydzień temu zamówiłam nowe kije do nordic walking. Odbiór - przesyłka kurierska. Tylko...dlaczego właściwie podałam adres domowy, skoro prawie wcale mnie tam nie ma? Mogłam spokojnie podać adres firmowy wraz z godzinami mojej pracy. A jak nie nie zastanie w domu i żadnej pasującej mu porze? Pewnie do mnie zadzwoni... Może wtedy może poproszę, żeby zostawił paczkę u sąsiadów? Tylko których? Hmm, jak powiem mu, żeby się rozejrzał i jeśli pod domem zobaczy srebrne auto, to niech puka do tych po prawej, a jeśli niebieskie - to zastanie tych po lewej? Przesyłka jest opłacona, więc nie powinno być problemu. 

Tym sposobem stworzyłam plan B, lecz mimo to powód do zmartwień nie zniknął zupełnie. No bo przecież mogło się zdarzyć, że żadnej z sąsiadek nie będzie w domu!

Planu C nie zdążyłam już obmyślić, ponieważ nazajutrz obudził mnie dzwonek do drzwi. Gdy zauważyłam przez okno, że to kurier, zdążyłam tylko przywdziać szlafrok i zbiec otworzyć drzwi. Oślepiające słońce uniemożliwiało mi otworzenie i tak wciąż sklejonych powiek, więc mając do dyspozycji jedynie wąskie pole widzenia w lewym oku, powitałam miłego pana szerokim uśmiechem. Odebrałam przesyłkę, podpisałam co trzeba i już zamykając drzwi roześmiałam się w głos kręcąc z niedowierzaniem głową.

W czasie gdy ja zamartwiałam się realizacją jednego z możliwych scenariuszy, los przygotował dla mnie zupełnie inny bieg wydarzeń. I to taki, który - gdybym go przewidziała - stanowiłby zasadniczy powód do zmartwień (zwykle jest dla mnie nie do pomyślenia, aby otworzyć komukolwiek drzwi przed zrobieniem porannej toalety i ubraniem się, a przynajmniej otwarciem obojga oczu!). Wobec tego mój “prawdziwy” powód do zmartwień musiałby brzmieć: “co będzie, jeśli kurier przyjedzie za wcześnie?”. 

Zapasy dla zapaśników

Życie lubi zaskakiwać, o czym przekonuję się raz po raz, dlatego martwienie się na zapas naprawdę mija się z celem. Teraz, dzięki sytuacji z kurierem, za każdym razem gdy zachciewa mi się kręcić w głowie abstrakcyjne filmy, wystarczy że spojrzę na kijki do nordic walking. Przypominają mi nie tylko kuriera, który je dostarczył, ale przede wszystkim mnie zaskoczoną biegiem wydarzeń. I naprawdę odechciewa się wchodzić w kompetencje wróżbitom :) 

Jak to się ma do tego, co teraz się dzieje w moim życiu? Choćby tak, że przedwczesne stresowanie np. przebiegiem porodu jest bezcelowe, bo zwyczajnie nie mogę przewidzieć, jak będzie. Będzie, jak będzie. Ani lepiej, ani gorzej. A pracę z wizualizacją lepiej zostawię sobie do bardziej przewidywalnych celów :)


fot.www.multishop24.pl
fot.www.english.hidden-science.net

czwartek, 17 października 2013

Obrazek czas zacząć!

Kiedyś obiecałam sobie, że jak będę w ciąży, to własnoręcznie namaluję mojemu dziecku obrazek z Aniołem Stróżem. Podobny do tego, jaki wisiał w pokoiku dziecięcym nad moim łóżkiem przez wiele lat.

Wygląda na to, że właśnie przyszedł ten czas :) 

Przede mną kilka miesięcy, więc nie pali się, ale chyba lepiej zacząć wcześniej, niż później. Podobno nieużywany talent zanika, a przez ostatnie lata trochę odzwyczaiłam rękę od rysowania... 

Jutro wybieram się do sklepu dla plastyków po papier o specjalnej fakturze, na którym będzie dobrze wyglądał rysunek wykonany pastelami.  

Na samą myśl o rysowaniu odczuwam już ten dreszcz emocji, który towarzyszył mi w dzieciństwie, gdy zamykałam się w pokoju na wiele godzin, aby się twórczo spełniać :)

Zobaczymy, co z tego wyniknie tym razem! 


fot.www.poziomkislow.wordpress.com

poniedziałek, 14 października 2013

Lista lektur (nie)obowiązkowych

Już na początku ciąży dostałam od kobiet-matek z rodziny książki o ciąży, porodzie, połogu, pierwszym roku życia dziecka. I jakoś ciągle mnie do nich nie ciągnie. 

Zapisałam się na newslettery kilku portali tematycznych, ale od nadejścia maila do przeczytania go jeszcze daleka droga. 

Nie kupiłam ani jednej gazety poświęconej dziecku, ciąży, czy macierzyństwu. W kolejce do przeczytania mam kilka egzemplarzy magazynów kobiecych, których tematyka dużo bardziej mnie interesuje. 

Tematy ciążowe wydają mi się ciągle zbyt odległe, abstrakcyjne, a chwilami przerażające (opisy komplikacji okołoporodowych). Z jednej strony nie chcę się zmuszać do tych lektur, skoro nie czuję potrzeby, ale z drugiej...czy nie będę sobie za kilka miesięcy pluła w brodę, że nie przygotowałam się odpowiednio?

Tu pojawia się pytanie zasadnicze: do czego tak właściwie literatura może mnie przygotować? Do bycia mamą? Do posiadania dziecka? Do organizacji życia z dzieckiem...? 

Obawiam się, że dopóki nie odpowiem sobie na pytanie, co dokładnie chcę znaleźć w tych książkach, nie będą one dla mnie przydatne. Tym samym nie będę odczuwała braku, jeśli ich nie przeczytam. 


fot.www.livinggreenwithbean.com

piątek, 11 października 2013

Z cudzego doświadczenia

Zauważyłam, że DZIECI to temat rzeka i właściwie każde babskie spotkanie można by przetrwonić na takie rozmowy. Pewnie jak moje dziecko już się narodzi to i mnie to nie ominie, bo ulegnę pokusie chwalenia się, czego to mój maluch nie zrobił :) 

Póki co jednak uważnie filtruję informacje wyłapując te, na które mam aktualnie zapotrzebowanie. Czyli te uspokajające, że jest i będzie OK i że dam sobie ze wszystkim radę. 

Z maminych mądrości wyłowiłam ostatnio kilka ważnych dla mnie punktów: 

1. Umiar wychodzi na zdrowie 

Położna, która chodziła po porodzie do mojej koleżanki powiedziała jej, że dzieciom ze zbyt czystych, tzw. sterylnych domów zawsze się coś przyplącze. Jak nie alergia, to inne "uczulenie" na czystość i nienaturalne warunki życia. Te z brudniejszych domów, nawet lekko patologicznych, są zwykle zdrowsze - bardziej zahartowane. Podobnie matki, które na siebie i dziecko nadmiernie "chuchają" mają więcej problemów wszelakich.

Niestety nie wiem, gdzie leży granica między czystością a przesadą, ale taka opinia uspokoiła mnie o tyle, że jeśli w pierwszych tygodniach po porodzie sprzątanie od czasu do czasu przegra u mnie z potrzebą snu, to świat się nie zawali :)

2. Błędy rodzicielskie

Znajomy, jak tylko dowiedział się o mojej ciąży, wyrwał się tylko z jedną radą. "Ciesz się tym okresem i tym, co się dzieje w twoim ciele. I nie próbuj robić wszystkiego idealnie, bo to niemożliwe". 

No tak, proste. Właściwie dobrze jest mieć taką świadomość od samego początku - żeby uniknąć rozczarowań i nie zagnębiać się, gdy braknie mi na coś sił. Albo gdy popełnię jakieś błąd zaniechania przez chociażby niewiedzę. 

3. Mniejsze zło

Często przepytuję znajome o to, jak bardzo przestrzegały ciążowej diety. Głównie dlatego, że sama podchodzę do tematu świadomie, ale wielokrotnie ulegam różnym zachciankom. I nie zawsze udaje mi się obyć bez wyrzutów sumienia, że coś nie było najlepszym wyborem jeśli chodzi o inwestycję w zdrowie dziecka. Akurat nie jestem zwolenniczką podejścia, że w ciąży należy sobie folgować i pozwalać na wszystko. Może dlatego, że jeszcze żaden smak i zachcianka nie wyciągnęły mnie z łóżka w środku nocy i nie kazały pędzić do najbliższego sklepu całodobowego. Jasne, mam ochotę na różne rzeczy, ale nie w dużo większym stopniu, niż przed ciążą. Teraz jest tylko taka różnica, że moje bycie łasuchem mogę jakoś uzasadnić :)

Dlatego przypadły mi do gustu słowa koleżanki, która choć preferuje zdrowe odżywianie, pozwalała sobie w ciąży na różne odstępstwa. Stwierdziła, że niezjedzenie słoika nutelli bardziej by jej zaszkodziło niż zjedzenie, bo na walkę z pokusą zużyłaby za dużo energii, a poza tym wydzieliły by się w jej organizmie jeszcze hormony stresu. Stawiając na nutellę, wybrała więc mniejsze zło! :)

4. Najlepsza mama

Ostatnia wysłuchana mądrość to taka, żeby...nie słuchać zbyt wielu mądrości :) Nie dać się zwariować opiniom ekspertów, nie czytać za wiele gazet dla rodziców itp. I najważniejsze - nie dać sobie wmówić, że jest się gorszą mamą jeśli się nie spełnia jakiegoś warunku "idealnego macierzyństwa". 

Cenna uwaga, bo faktycznie jeśli coś jest w modzie np. karmienie piersią, to przyznanie się do tego, że wybrało się karmienie butelką, może się wiązać ze społecznym potępieniem (co to za matka, która nie da dziecku tego co najlepsze?!). Warto być przygotowanym na taką konfrontację, ale jednocześnie umieć obronić własny wybór tego, co najlepsze dla mnie i dziecka. Mówiąc "obronić" mam na myśli przestrzegać, a nie tłumaczyć się. Jedno z praw asertywności zakłada, że nie musimy się nikomu tłumaczyć z własnych decyzji.  


fot.www.visitlondon.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...