sobota, 31 sierpnia 2013

(Nie)dozwolone emocje w ciąży


Która kobieta w ciąży nie słyszała choć raz: "teraz nie powinnaś się stresować"? Czasami obserwowałam, jak niektóre moje koleżanki w stanie błogosławionym były przez swoich bliskich izolowane od wszelkich czynników zewnętrznych, tak na wszelki wypadek. Nie podnoś, nie dotykaj, nie idź, nie jedz, nie denerwuj się, nie wsiadaj do samochodu. Czekałam tylko, aż komuś się z rozpędu wyrwie: nie oddychaj... 

Jakkolwiek cała ta troska jest zrozumiała, to jednak i tu wskazany jest rozsądek i umiar. Poza tym tak naprawdę nie nad wszystkim sprawujemy kontrolę. Bo czy jesteśmy w stanie uchronić się przed dopływem różnego rodzaju bodźców, tak z zewnątrz jak i z wewnątrz? Trzeba przecież pamiętać, że sami możemy być dla siebie nie mniejszym zagrożeniem, gdy pokierujemy swoje myśli w niewłaściwych kierunkach. Z kolei bodźce zewnętrzne zwykle najpierw musimy "przyjąć na klatę", a po chwili dopiero jesteśmy w stanie je zinterpretować i odpowiednio zareagować. Albo i niezupełnie adekwatnie. 

Na palecie barw i odcieni

Dobiegający końca sierpień dla mnie obfitował w mieszankę skrajnie ekstremalnych przeżyć i emocji. Rozpoczął się niesamowitą przygodą wakacyjną połączoną ze staraniami o dziecko, a zakończył pogrzebem mojej ukochanej Babci. Najpierw cieszyłam się ciepłem słońca i bliskością mojego mężczyzny, a kilka dni później połykałam łzy w hospicjum. W tak zwanym międzyczasie dowiedziałam się szczęściu przyjaciółki, która wkroczyła w nowy związek oraz smuciłam z kolegą, któremu zmarła żona (moja rówieśnica!). Dołączyłam do osiedlowej grupy nordic walking, poznałam nowe sąsiadki. Mnóstwo powodów do radości, dużo śmiechu, więc i we krwi więcej endorfin. Cieszyłam się informacją przyjaciółki o zajściu w ciążę po dwóch latach starań, a niedługo później dowiedziałam się o poronieniu przez inną znajomą. Aż trudno uwierzyć, że aż tyle "danych" spłynęło do mnie w ciągu zaledwie miesiąca. Do tej mieszanki emocji dochodziła jeszcze moja ciągle nieśmiała radość połączona z niepewnością, czy ciąża się utrzyma. 


Czy mogłam tego jakoś uniknąć? Świadomie nic nie robiłam w kierunku blokowania dopływu negatywnych informacji. Pamiętam, że ktoś z rodziny zapytał, czy na pewno chcę iść na pogrzeb i czy to aby nie za silne dla mnie emocje, teraz - w moim stanie. Nie zastanawiałam się nad tym wtedy. Nie wyobrażałam sobie nie pożegnania się z Babcią, więc poszłam. Smutek i żal przeżywałam ogromny, ale przynajmniej wylany. Nie tłumiłam łez, nie zaprzeczałam rodzącym się emocjom. Inaczej nie mogłabym przejść przez kolejne etapy żałoby, które ostatecznie prowadzą do akceptacji sytuacji. 

Pokrzepiałam się tym, że coś się kończy, ale coś się zaczyna. Nowe życie we mnie...
"To nie rzeczy nas smucą, ale sposób w jaki je widzimy" (Epiktet)
Choć bywa to trudne, to ostatecznie ja decyduję, czy zwrócę się ku radosnej, czy smutnej stronie życia. Mam wpływ na interpretację zdarzeń wokół mnie, na moje przekonania, a w dalszej konsekwencji również na emocje, jakie we mnie wzbudzą. To trudna sztuka - dobierania takich przekonań, które nas wzmacniają, a nie osłabiają. Ale jej opanowanie owocuje umiejętnością radzenia sobie z trudnymi emocjami, czasami nawet zanim jeszcze się pojawią. Dlatego ja chętnie popracuję nad sobą w tym zakresie. Dla siebie, dla moich bliskich, dla mojego dziecka. 


fot.www.lakatwalk.com
fot.www.hdwallpapers.in

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

A jeśli jest ich więcej?!

Oczekiwanie to szczególny czas. Ogromne pole do popisu dla wyobraźni, która tworzy różne scenariusze. 

Czekanie na pierwsze USG to jak randka w ciemno. 

Co pojawi się na monitorze w gabinecie lekarskim? I w jakiej liczebności???


fot.www.dobra-mama.pl

niedziela, 25 sierpnia 2013

Poszukiwania książki kucharskiej

Wybrałam się dziś do księgarni celem zakupienia książki kucharskiej dla przyszłych mam. Zanim poprosiłam o pomoc osobę z obsługi, ambitnie przeszukałam całą półkę z wydawnictwami kulinarnymi samodzielnie. 

Sporo tego, kolorowe opasłe tomiska. Kuchnia polska, śląska, włoska, liczne diety odchudzające, coś dla cukrzyka i nadciśnieniowca i...ani jednej książki dla kobiet w ciąży! Nie wierzyłam własnym oczom.

Hmm, szybka analiza. Może Matras niesłusznie jest moją ulubioną księgarnią? A może po prostu ta ich filia w markecie nie jest najlepiej zaopatrzona? Może szukam w niewłaściwym miejscu? Tak, to na pewno to! Przecież kobiety w ciąży jedzą nie dla siebie, tylko dla dziecka, więc menu ciążowe musi się znajdować gdzieś pomiędzy poradnikami dziecięcymi! 

... i nagle wyobraziłam sobie kobietę ciężarną jako anorektyczkę połączoną długą pępowiną z brzuchem, który był osobnym balonem nie należącym do jej ciała. Ten obraz zadziwił mnie i rozbawił jednocześnie, ale podejrzewam że pojawił się w mojej głowie jako wyraz buntu przeciwko rozdzieleniu żywienia człowieka/kobiety od żywienia (przyszłych) mam. Bo to trochę tak, jakby matka jako taka już nie musiała się odżywiać, bo liczy się wyłącznie żywienie dziecka. 

Między półkami 

Podchodzę do działu z poradnikami dla mam. Tu znów grube księgi: ciąża, poród, pielęgnacja noworodków, wychowanie... Przeglądam kilka tych związanych z samą ciążą. Oho, krótkie wzmianki są: należy jeść to, to i tamto, a unikać tego i tamtego. No dobrze, to dość popularna wiedza. Każdy wie, że alkohol szkodzi, a kwas foliowy trzeba koniecznie jeść. Jakbym chciała być całkiem precyzyjna, to mam nawet podane ile gramów jakiego składnika należy optymalnie przyswajać - super! Tylko jak mam tą wiedzę z tabelek przełożyć na praktykę? Że niby biorę mięcho, przeliczam wagę na zawartość białka, zastanawiam się ile z tej zawartości mi się straci przy obróbce termicznej, uwzględniam kaloryczność i oto mam "już" opracowany aż jeden składnik do przygotowania aż jednego obiadu. A gdzie reszta? Hmm, może jednak branie L4 w ciąży jest uzasadnione, bo samodzielne opracowanie kompletnego menu trochę czasu pochłonie. Zwłaszcza, że na talerzu ma być nie tylko zdrowo, ale też smacznie i różnorodnie.



Lekko zawiedziona dopytuję ekspedientki, czy może przeoczyłam regał z TYMI książkami. Pani zaprzeczyła. To ciekawe, myślę sobie: są propozycje menu na 365 dni w roku, a nikt nie napisał jadłospisów na 9 miesięcy ciąży. Czyżby nisza wydawnicza? Hmm, to może ja napiszę taką książkę, jak już sama do wszystkiego dojdę i opracuję własne menu ciążowe :) 

O co mi tak właściwie chodzi? Otóż szukam gotowca. Zestawienia przepisów na potrawy, które pokrywają zapotrzebowanie na poszczególne składniki w ciąży w kolejnych trymestrach. Nie wystarczy wiedzieć, że mam zjeść ileś gramów białka. Potrzebuję wiedzieć, jaki produkt i jak przygotowany mi go dostarczy. Chciałabym propozycję menu, przy którym nie będę się musiała zastanawiać, czy już zjadłam odpowiednią ilość żelaza, czy jeszcze by się przydało zjeść trochę szpinaku na dokładkę. I zwyczajnie spodziewałam się, że takich książek znajdę przynajmniej kilka do wyboru...

Skoro nie ma takich pozycji, (szybkiej analizy ciąg dalszy), może to oznaczać, że:
a) temat odżywiania w ciąży jest bagatelizowany
b) kobiety z natury odżywiają się zdrowo, więc ciąża nie jest jakimś wyjątkiem i okresem zmiany nawyków
c) ludzie są kreatywni i nie stanowi dla nich problemu wymyślenie jadłospisu z uwzględnieniem wszystkich wymaganych wartości odżywczych
d) układanie menu dla ciężarnych mija się z celem, bo przecież zwracają większość treści pokarmowych
e) jestem zbyt wygodna, bo chciałabym mieć wszystko podane na tacy zamiast wysilić się i samodzielnie pokombinować w kuchni
e) jestem w niewłaściwej księgarni....??!!

To ostatnie wytłumaczenie spodobało mi się najbardziej. Poszukam w innej i tradycyjnie podzielę się wieściami z frontu.


fot.www.pebblesandbuttons.com
fot.www.bostonmagazine.com

Ciąża a...

...farbowanie włosów?

Słyszałam skrajne opinie - od wykluczających, po bagatelizujące typu: "gdzie tam od głowy do brzucha!". Ostatecznie, po konsultacji z lekarzem, decyzję muszę podjąć sama. I szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie hodowania odrostów przez 9 miesięcy, w czasie których moja atrakcyjność w moich oczach i bez tego zapewne będzie spadać. Dlatego sądzę, że mniejszym złem będzie jednak koloryzacja, zamiast unikania spotkań z lustrem i niecierpliwego odliczania dni do końca ciąży.   

...leki przeciwalergiczne? 

W sezonie letnim zdarza mi się wspomagać farmakologicznie, żeby łagodniej znieść objawy alergiczne. Niestety już wiem, że muszę odstawić tego typu leki. Cóż, przekichane!

...krople do nosa?

Jak wyżej, odpadają. Ale nie jest tak źle, bo mogę korzystać bez ograniczeń z wody morskiej i soli fizjologicznej. Zawsze coś!

...sport?

Jeśli uprawiałam jakiś sport przed ciążą, to mogę kontynuować, ale bez intensyfikacji. Jest kilka dyscyplin, które ze względu na ryzyko wstrząsów i upadków jest raczej przeciwwskazana, ale nie dotyczy to pływania, czy nordic walking, więc niczego sobie nie muszę odmawiać. 

...palenie?

Nawet bierne jest szkodliwe bez dwóch zdań, więc warto unikać zadymionych pomieszczeń. Na szczęście nie jestem palaczem, więc przymusowy odwyk mnie nie dotyczy. 

...zabiegi kosmetyczne? 

Niewskazane są zabiegi z użyciem kwasów (silnie działających kosmetyków) oraz urządzeń (np. laser, a więc zabiegi inne niż manualne), a w pielęgnacji ciała omijać brzuch. Poza tym warto korzystać z usług doświadczonej kosmetyczki, którą trzeba poinformować o ciąży, szczególnie gdy jest jeszcze niewidoczna.  

...kawa? 

Jedna filiżanka dziennie nie zaszkodzi. Uff :)

...obciążenie?

Oszczędzamy się, ale jeśli już trzeba coś podnosić, to do 5 kg.   

To były moje pierwsze dylematy. Na szczęście szybko rozwiałam wątpliwości i nie muszę się martwić, że nieświadomie zaszkodzę Dziecku.  

fot.www.medsos.pl

sobota, 24 sierpnia 2013

Pierwszy raz w internecie

Niewiele czasu upłynęło od chwili, w której postanowiłam nie pytać "specjalisty Google" o cokolwiek w sprawie ciąży, do momentu, w którym zmieniłam zdanie :)

Choć wciąż czekam na potwierdzenie ciąży przez ginekologa, podkusiło mnie, żeby jednak sprawdzić, czy przypadkiem nie ma czegoś takiego, o czym koniecznie muszę wiedzieć już teraz. Bo o ile jest dla mnie jasne, że teraz bardziej o siebie dbam, zdrowiej jem, wykluczając pewne produkty spożywcze całkowicie, to może się zdarzyć, że nie wpadłam na jakąś równie ważną oczywistość. Przecież nigdy wcześniej nie byłam w ciąży, a do tego dotychczas byłam totalną ignorantką w tych tematach...

Jednym z pierwszych serwisów, który się nawinął, był Parenting.pl, moderowany przez Dorotę Zawadzką, która dla wielu jest autorytetem w tej dziedzinie. Czy również moim? Na razie trudno mi to stwierdzić. W każdym razie portal wydaje mi się tak kompleksowo ujmować temat, że zaniechałam póki co dalszych poszukiwań i ostro się wczytuję. 

Muszę przyznać, że w pierwszej chwili ogarnęła mnie ogromna ciekawość połączona z paniką, że ta cała ciąża to pole tak mi nieznane, że nie wiem, czy 9 miesięcy wystarczy, by zgłębić choć najważniejsze zagadnienia! Najlepiej, gdybym mogła całą tą wiedzę pojąć i przyswoić natychmiast, a potem tylko na spokojnie stosować... 

Tyle że po pierwsze to nierealne, a po drugie - dość niepraktyczne. Bo nawet jeśli się oczytam, to będę bogatsza jedynie w teorię. I tak na chłopski rozum, po co mi dziś wiedza o tym, co będzie w trzecim trymestrze, skoro teraz powinnam się skupić na pierwszym, a poza tym za pół roku i tak zapomnę?


Kilka głębokich oddechów. Przeponowych (już wiem, że właśnie takie warto praktykować). Wdech - wydech. Wdech - wydech. Ludzie pracujący z ciałem nazywają to "oddechem do brzucha".

Obserwuję, jak pomału poczucie przytłoczenia ustępuje miejsca spokojowi. A spokój jest mi teraz bardzo potrzebny! Mówię sobie, że wszystkiego co potrzebne, dowiem się w odpowiednim czasie. Chyba udało mi się przekonać siebie do takiego podejścia. Zobaczymy na jak długo :)


fot.www.mensfitness.com
fot.www.maryhillmanor.org

Zaginięcie czerwonej kropki


Na lekcji plastyki pani zadała dzieciom abstrakcyjny temat: panikę. Dzieci się mozolą rysując sceny pożarów, terroru itp. Tylko Jasiu siedzi beztroski. Narysował dużą, czerwoną kropkę. 
- Co to ma być? 
- Panika. 
- Dlaczego? 
- Moja siostra każdego miesiąca stawiała w kalendarzu taką kropkę. W tym miesiącu nie postawiła. Żeby pani widziała, jaka w domu była panika... 


Kawał przypomniał mi się w chwili, gdy z radością wyrywałam kolejną kartkę z kalendarza bez kropki w dniach, w których w innych okolicznościach by się tam znalazła :)

czwartek, 22 sierpnia 2013

Na plusie

Odpowiedź na pytanie "jak rozpoznać, że jestem w ciąży", które sobie niedawno zadawałam, nadeszła szybciej niż się spodziewałam. 

Kojarzyłam, że kobiety w ciąży czują parcie na pęcherz, ale sądziłam, że to następuje dopiero wtedy, gdy mają już spory brzuszek i faktycznie ma co uciskać ten pęcherz. Jednak częste wizyty w toalecie szybko mnie z tego błędu wyprowadziły. I dobrze - to znak, że hormony działają prawidłowo. 

Trochę mnie niepokoją bóle brzucha, podobne do tych przed menstruacją. Wiem, że są normalne bo wszystko się teraz rozciąga tam w środku, ale od czasu do czasu stresuję się, czy to aby nie skurcze poprzedzające poronienie. Bo właściwie do 12-go tygodnia ryzyko jest podwyższone. Pozytywne myślenie i techniki relaksacyjne - przybywajcie! :)


Co jeszcze nowego? Mój nos stał się chyba moim najlepiej wyspecjalizowanym zmysłem. Nagle czuję zapach wszystkich kosmetyków, wwąchuję się w woń antyperspirantu w sztyfcie zachwycając się, jaki ładny zapach wybrałam. O aromatach spożywczych już nie wspomnę. Pierogi ruskie rządzą! :) Od teraz nie mówię "oczy by jadły", tylko "nos by pochłaniał"... 

Do minusów tego stanu mogę już teraz zaliczyć suchość skóry (która z drugiej strony "przypomina" przynajmniej o konieczności nawadniania się w większych ilościach), za to temperatura ciała jest zdecydowanie na plusie :)


fot.www.carolynscandleconnection.blogspot.com

środa, 21 sierpnia 2013

SUPERmama

Moje pole percepcyjne, teraz jeszcze bardziej otwarte na informacje na temat dzieci, nie przestaje mi podsyłać kolejnych bodźców. Tak jakby obrazy pojawiające się raz po raz w mojej głowie, były niewystarczająco monotematyczne :) 

Zaglądam do skrzynki mailowej, a tu wiadomość o wdzięcznym tytule "Produktywna super-mama". Może nie zdziwiłaby mnie ona w najmniejszym stopniu, gdyby pochodziła z jakiegoś babskiego portalu. Ale nie, autorem jest Bartek Popiel, którego blog i działalność szkoleniowa zwykle nie były adresowane do mam, nawet nie do samych kobiet jakoś szczególnie. A tu taka niespodzianka! 

Klik - otwieram, przeglądam, dodaję do ulubionych dwuczęściowy artykuł "Jak pracować w domu i zajmować się dzieckiem". Cenny i tym ciekawszy, że napisany przez mężczyznę, a więc z większym dystansem, co czasem bywa pomocne. I już się cieszę, że ważne informacje spływają do mnie zanim jeszcze sama zacznę ich poszukiwać.




100% normy?

Za jakiś czas wracam do artykułu i zauważam, że mój entuzjazm maleje. Przeciwnie, pojawia się pewnego rodzaju opór. Przed czym? Przed słowem "super". Kojarzy mi się z ciśnieniem, że wszystko musi być na 100%, idealnie, perfekcyjnie. Po pierwsze nie musi, po drugie - nie będzie. 

Statystyki pokazują, że kobiety, które chcą się perfekcyjnie przygotować do roli mamy i później takimi mamami być, czeka niemałe rozczarowanie. Konfrontacja z rzeczywistością wcześniej czy później pokazuje, że ideał nie jest osiągalny, choćby dlatego, że nawet jeśli same będziemy świetnie zorganizowane, to nie możemy sobie podporządkować aktywności małego dziecka. 

Dlatego wolę nie zakładać, jak to będzie. Oczywiście jakiś plan ramowy mam w głowie, ale bez detali, na które mogę nie mieć wpływu. Doświadczone mamy, choć świetnie zorganizowane w życiu zawodowym, podpowiadają, żeby na polu macierzyństwa pozostawić sobie dużo przestrzeni, w ramach której będę poznawać dziecko, siebie jako matkę i na bieżąco uczyć się, jak odnaleźć się w roli. W ich wypowiedziach ani razu nie pojawiło się słowo perfekcjonizm. Mówiły za to wielokrotnie o elastyczności, obserwacji, otwartości i zaufaniu w swoją spontaniczną zaradność. 

"S" jak Superwoman 

Wiem, wiem - dziś mogę na ten temat tylko gdybać, ale już teraz intuicyjnie czuję, że bliższy mi będzie model mamy niedoskonałej. Niedoskonała, ale wystarczająco dobra. Taka, która po swojemu poradzi sobie z trudnościami i w porę odnajdzie w sobie pokłady kreatywności tak potrzebnej w zupełnie nowych sytuacjach. Bo przecież w razie kłopotów ubiorę specjalną motywującą koszulkę* i wszystko dobrze się ułoży :)

* dla tych, którzy jeszcze nie widzieli/nie słyszeli piosenki Alicii Keys dedykowanej mamom, podaję link: "Superwoman".   


fot.www.bartekpopiel.pl
fot.www.runawaylove.pinger.pl 

wtorek, 20 sierpnia 2013

Test zdany. I co dalej?

Jest! Czerwona kreska na teście ciążowym. Hurra, zdałam!  

Po raz pierwszy stwierdzenie "wiedziałem!", które brzmi nieco jak "a nie mówiłem?" nie zadziałało na mnie jak płachta na byka :) 

Gdy już łzy wzruszenia obeschły, uświadomiłam sobie, że to wcale nie był test końcowy, jak na zaliczenie szkoły. To dopiero początek - egzamin wstępny. Więc co dalej?

Pierwsza konsultacja z lekarzem zakończyła się zaleceniem, bym na pierwsze USG przyszła nie wcześniej, niż za dwa tygodnie. Do tego czasu mam się oszczędzać, nie kąpać w bardzo gorącej wodzie, nie przesilać i...nie skakać na trampolinie :) Nie wiem, skąd to ostatnie przyszło do głowy doktórce, ale zrozumiałam, że mam sobie odpuścić sporty związane z gwałtownymi podskokami. 


W zawieszeniu

Domyślam się, że lekarskie doświadczenie pozwala ginekologom założyć, że nie każda ciąża przetrwa próbę czasu i w tym właśnie początkowym okresie jest sporo samoistnych poronień. W wielu przypadkach kobiety nawet nie dowiadują się, że były w ciąży - po prostu mają spóźniony "okres". 

Pomimo świadomości, że to dla mojego dobra lekarz zaleca odczekanie jeszcze chwili, abym się nie rozczarowała, to jednak nie udało mi się pogodzić dwóch przeciwstawnych uczuć: oczekiwania i nie-oczekiwania. Bo jak można mieć nadzieję i wielką radość, a jednocześnie nastawiać się, że w razie niepowodzenia najwyżej pomyślę: "nic się nie stało"?  

I tak byłam w lepszej sytuacji, niż znajoma, której lekarz powiedział dosłownie: "Jest pani w ciąży, ale proszę się nie cieszyć". Nie cieszyć się?! W przypadku chcianej ciąży nie cieszyć się? To znaczy co robić? Czekać na rozwój wydarzeń w smutku...? Spodziewać się, że nic z tego nie będzie, tak na wszelki wypadek? Przecież nasze psychiczne nastawienie ma ogromny wpływ na nasz organizm, a więc też i na to, czy tą ciążę utrzymamy. 

Cóż, nie każdy ma to szczęście trafienia na lekarza, który w pacjencie dostrzega człowieka. Człowieka z jego emocjami, lękami, doświadczeniami. Oczywiście w gabinecie nie ma czasu na poznanie indywidualnej historii pacjenta ani na zbadanie poziomu jego wrażliwości. Jednak w wielu przypadkach wystarczyłaby odrobina empatii połączona z wiedzą o tym, w jaki sposób przekazywać informacje o rozpoznaniu, aby nie odbierać nadziei w tak radosnej chwili. 

A co jeśli kobieta rzeczywiście poroni? - ktoś zapyta. Nierzadko będzie to bolesne rozczarowanie, jednak uważam, że smucić się należy wtedy, kiedy jest na to pora, czyli gdy poznamy fakty. Zamartwianie się na zapas jeszcze nikomu nie posłużyło.      


fot.www.dooktor.pl

środa, 14 sierpnia 2013

Babcina tajemnica

Spotkaliście się z taką filozofią życia i śmierci, że starsi ludzie odchodzą, żeby zrobić miejsce na świecie dla nowego człowieka? 

Nie mogłam o tym nie pomyśleć, gdy w chwili mojego wyjazdu na wakacje dowiedziałam się, że z moją ukochaną, chorą onkologicznie babcią jest już bardzo źle. Tak samo, jak nie mogłam przestać powtarzać w myślach "zaczekaj na mnie, babciu!". 

Zaczekała. 

Udało mi się dojechać do niej, gdy była jeszcze w pełni świadoma i chętnie przyjmowała odwiedziny. Choć nikt z rodziny nie wiedział o moich planach rodzicielskich, jej jednej chciałam o nich powiedzieć. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że czułam wręcz wewnętrzną powinność, jakiś przymus. 

"Babciu, mogę Ci coś powiedzieć w tajemnicy?". Przytaknęła, nadstawiła ucha, a gdy usłyszała, że staramy się o dziecko, wzięła kilka głębszych oddechów. Wyglądało, jakby odetchnęła z ulgą. Miałam wrażenie, że jej twarz się odprężyła. Przymknęła oczy, delikatnie się uśmiechnęła. "To dobrze...to bardzo dobrze". 

Od zakonnicy pracującej w hospicjum dowiedziałam się, że chorzy często "czekają" ze śmiercią na przyjazd ulubionego dziecka, na jakąś ważną wiadomość, na jakąś szczególną datę. Może dla babci nie miało to takiego znaczenia jak dla mnie, ale cieszyłam się, że zdążyłam się podzielić z nią tą radością. 


fot. www.bigler6.blogspot.com   


sobota, 10 sierpnia 2013

Gra na czas

Czy w czasach, w których problemy z niepłodnością ma coraz więcej par, spodziewanie się zajścia w ciążę za pierwszym razem nie wydaje się przypadkiem naiwne? No jasne, że tak. Jednocześnie chęć wykonania testu i przekonania się była tak silna, że pierwszy wykonałam jeszcze przed terminem, w którym mógł coś wykazać. 

Oczywiście czytałam instrukcję, w której jak byk było napisane, że test daje wynik po upływie min. 6 dni od zapłodnienia. A tej daty przecież nie znam, bo skąd miałabym wiedzieć, po ilu dniach plemnik dopłynął? Mimo to coś mnie podkusiło, żeby jednak zrobić test. I co? Zawód. Na własne życzenie, ale jednak zawód. 

Właściwie dopiero wtedy zastanowiłam się jak to jest oczekiwać na dziecko. Osobiście jeszcze nie odczuwam żadnej presji, bo jestem na początku starań, ale wyobraziłam sobie, co muszą przechodzić pary, które miesiąc w miesiąc latami powtarzają test, odczekując każdorazowo te 3-5 niemiłosiernie długich minut, a czerwona linia ani myśli się pojawić...


fot. www.fajnamama.pl

piątek, 9 sierpnia 2013

Jak rozpoznać, że jestem w ciąży?

Nie macie pojęcia, jak ciężko było pohamować chęć zapytania wujka Google o pierwsze objawy ciąży! 

Postanowiłam sobie nie szukać odpowiedzi w internecie tylko dlatego, żeby nie odbierać sobie przyjemności i szansy na samoobserwację. Byłam niesamowicie ciekawa, czy coś się dzieje z organizmem już od pierwszych chwil od zapłodnienia, czy kobieta w jakikolwiek sposób zostaje o nim poinformowana przez własne ciało. Nie każda przecież i nie od razu ma mdłości, a biust nie rośnie z dnia na dzień. 

Uznałam, że jeśli sięgnę po gotowe odpowiedzi, to wszelkie objawy, które ewentualnie zaobserwuję, będą już tylko odpowiedzią na wyraźną sugestię, że oto teraz powinnam się czuć tak, a nie inaczej. 

Udało się, nie wyguglałam. Co zyskałam? Niewiele ponad to, że nie mogłam pozbyć się myśli, że mogło się udać, że już jestem w ciąży. A to z kolei pociągało za sobą niespodziewaną przezorność: no bo jeśli jestem w ciąży, to może nie powinnam już pić alkoholu, a zamiast fast-fooda sięgnąć po coś zdrowszego?

Mówi się, że nieświadomie nie można zaszkodzić nienarodzonemu dziecku. W wielu przypadkach kobiety dowiadują się o ciąży dopiero po jakimś czasie, zatem nie mogą winić się za to, jak żyły do tej pory np. za to, że paliły jeszcze jakiś czas po zapłodnieniu. Ale czym innym jest dowiedzieć się o ciąży niezupełnie spodziewanej, a czym innym oczekiwanie na zaplanowany rezultat. Może dlatego jakiś głos wewnątrz mnie podpowiadał mi, że mogło się udać, żebym już zaczęła o siebie bardziej dbać? O dziwo, byłam gotowa całkowicie się mu podporządkować, choć co jakiś czas myślałam sobie: dziewczyno, wyluzuj! Jeśli zajdziesz w ciążę za rok, to do tego czasu będziesz już tak ostrożnie, asekuracyjnie żyła?

Błysk w oku

Błyszczące oczy. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że moje oczy zaczęły bardziej błyszczeć. Tak, jak na randce, gdy jesteśmy czymś podekscytowani. Albo gdy jesteśmy chorzy, wtedy oczy są takie bardziej szkliste. Tyle, że moje nie wyglądały na chore, nie były przekrwione. Zaintrygowało mnie to, choć i to starałam się zracjonalizować: jestem na wakacjach, w nie swojej łazience - tutaj jest po prostu inne światło, niż to, do którego przywykłam we własnym domu i dlatego wydaje mi się, że moje oczy wyglądają inaczej :)

Jednocześnie nie potrafiłam sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek spotkała się z takim objawem zmian hormonalnych w organizmie kobiet w ciąży.  


fot. www.freecodesource.com

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Masz w sobie to coś!

Drogie kobiety!

Jeśli pewnego pięknego poranka Wasz partner zacznie się Wam uważnie przyglądać z tajemniczym uśmiechem na twarzy, po to, żeby ostatecznie z niezachwianą pewnością samca alfa zakomunikować dumnie: "masz w sobie to coś!", to możecie sobie darować kupno testu ciążowego. Tych kilka(naście) złotych przeznaczcie raczej na...witaminy dla kobiet w ciąży :)


A gdyby ktoś nie doświadczył jeszcze na własnej skórze, załączam video instruktażowe: 

>> "Było sobie życie - odcinek 1"

fot.www.teenzone.pl

niedziela, 4 sierpnia 2013

Znaki na niebie

Wiedzieliście, że Mazury są siedliskiem bocianów? Nigdy wcześniej tam nie byłam, w tym roku po raz pierwszy. I nikt mnie nie uprzedził!

To, że widziałam mnóstwo gniazd pełnych tych okazałych ptaków jeszcze nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak to, gdy ogromny bocian przeleciał nam drogę!


Sądziłam, że "przelatywanie" drogi jest domeną wyłącznie czarnych kotów. Okazuje się jednak, że i bociany preferują podobną formę zwiastowania przyszłości ;)

Teraz przynajmniej mam już jasność, jak to wszystko przebiega. Otóż najpierw bocian krąży nad czyimś domem (wtedy sąsiedzi jako pierwsi wiedzą, że ich sąsiedzi przebywający właśnie na wakacjach przywiozą z niej szczególną pamiątkę). Następnie bocian przelatuje drogę parze zakochanych (=przyszłych rodziców). Dopiero potem następuje słynna scena w której bocian niesie w dziobie zawiniątko z dzieckiem!

Takie proste! :)


fot.www.birdsnap.blogspot.com

czwartek, 1 sierpnia 2013

Dorosnąć do dziecka

Czy wszystkie kobiety muszą być matkami? Czy wszystkie kobiety chcą być matkami? Czy każda kobieta odczuwa instynkt macierzyński?  Czy można cieszyć się pełnią swojej kobiecości, nie realizując się w tej roli?

O nastoletnich matkach mówi się: "one nie dojrzały do macierzyństwa, bo same są jeszcze dziećmi". Takie myślenie zakłada, że kobieta im starsza, tym bardziej dojrzała i gotowa na bycie matką. A co z kobietami, które już dawno nastolatkami nie są, a ciągle nie odczuwają potrzeby posiadania dziecka? Też nie dorosły? 

Nie znam żadnej 30- czy 40-letniej kobiety, która swą bezdzietność tłumaczyłaby niedojrzałością. W swej naturze raczej zawsze chcemy uchodzić za ludzi rozumnych, dojrzałych, odpowiedzialnych itp., więc wydawało mi się, że przyznanie się do niegotowości na dziecko w tym wieku nie wchodzi w grę. Dlaczego więc niektóre kobiety już niemal od ukończenia szkoły podstawowej nie mogą się doczekać chwili założenia rodziny, podczas gdy dla innych wszystko na świecie wydaje się być ciekawsze od posiadania potomka? 

Zanim obudzi się (cię) instynkt 

Wielokrotnie w latach mojej wczesnej młodości, która z biologicznego punktu widzenia była najlepszym okresem na urodzenie dziecka, zastanawiałam się jak to jest z tym instynktem macierzyńskim. Czy rzeczywiście znacznie poprzedza starania o dziecko i jest tak silny, że nie da się go przegapić? Czy może jednak o wiele więcej dzieci pojawia się z "wpadki" niż by to wynikało z publicznych deklaracji? A może wielu rodziców to ludzie wyluzowani, którzy biorą, co przynosi życie i ani specjalnie dzieci nie planują, ani też się przed nimi specjalnie nie wzbraniają?  

Przez te wszystkie lata temat intrygował mnie tym bardziej, że obiektywnie rzecz biorąc miałam całkiem sporo okazji na "złapanie bakcyla". Wiem nawet, że część mojej rodziny po cichu liczyła na to, że jak tak się naoglądam cudzych dzieci (=uroczych słodziaków ich zdaniem), to zachce mi się własnego. Tymczasem były mi one zupełnie obojętne, co więcej żal było mi moich koleżanek czy kuzynek, że takie były umęczone przez wrzeszczące bachory i nie miały czasu dla siebie. Oczywiście potrafiłam zrozumieć, że tym kobietom macierzyństwo dało szczęście i spełnienie, ale nie widziałam w tym drogi dla siebie. Nie zaglądałam ludziom do wózków ani nie szukałam kontaktu z dziećmi w żadnym wieku. Wizyty u rodziców małych dzieci najczęściej bywały dla mnie męczarnią, bo nie dość że nie dało się spokojnie porozmawiać (jak spostrzegłam, matki nie mają aż tak podzielnej uwagi, żeby konwersować jednocześnie z dzieckiem i kimś jeszcze innym), to spotkanie upływało przy akompaniamencie wiecznego jazgotu (głosy dzieci, dźwięki rozrzucanych zabawek itp.). Raz po raz utwierdzałam się w przekonaniu, że to nie dla mnie. 

Nawet kilka semestrów psychologii rozwoju człowieka/dziecka na studiach nie wywołało żadnego przełomu. Owszem, chętnie przeprowadzałam wszelkie programowe badania (np. dziecięcych odruchów), ale było to dla mnie interesujące bardziej jako fenomen ludzkiego rodzaju i rozwoju nauki - że każdy człowiek, od swoich narodzin, przechodzi te same etapy rozwoju. Na tym jednak moja fascynacja się kończyła. 

Jednego byłam pewna - jeśli zapragnę być matką, to na pewno dowiem się o tym pierwsza. Byłam tak odporna na wszelkie "kampanie prorodzicielskie" fundowane mi w formie subtelnych, acz czytelnych aluzji, że im większe wyczuwałam naciski, tym bardziej obojętniałam. Uchwyciłam się jak rzep słów wypowiedzianych kiedyś przez słynną polską supernianię: "nie każda kobieta nadaje się na matkę" i w ten właśnie sposób zaczęłam o sobie myśleć. Skoro nie chcę, to pewnie z czegoś to wynika i nie ma się do czego zmuszać. Jednocześnie ani przez chwilę nie czułam się gorsza, czy mniej kobieca z tego powodu, bo lubiłam swoje życie. Pewnie dlatego nie robiłam nic, żeby się przekonać, że może jednak warto byłoby zmienić zdanie. Generalnie moja postawa nie stanowiła dla mnie problemu i nie widziałam powodu, żeby szukać dziury w całym.

Gdy w pewnym momencie zaczęły we mnie kiełkować pierwsze myśli o własnym dziecku, z ciekawością obserwowałam zmiany, które zachodziły w mojej głowie. Dojrzewały powoli, niewymuszone i niepoganiane przez nikogo, choć początkowo trudno było mi uwierzyć, że one pochodzą z mojego wnętrza – były tak niepodobne do wszystkich poprzednich! Nie raz nawet rozglądałam się, czy nie ma obok mnie jakiegoś suflera podpowiadającego, co mam myśleć :) Jednak gdy każdorazowe przyłapanie się na wyobrażaniu sobie siebie jako matki maluszka, wywoływało we mnie radość, o jaką nigdy się nie posądzałam, był to dla mnie wyraźny sygnał, że nie mam omamów słuchowych, a głos jaki słyszę jest wyłącznie moim wewnętrznym głosem.  

Dlatego dziś jestem z siebie maksymalnie dumna. Jestem dumna, ponieważ uszanowałam siebie, zaufałam sobie i dałam sobie prawo do własnych wyborów. I choć zawsze wierzyłam, że wierność sobie się opłaca, to w tym przypadku przekonałam się o tym dobitnie. Dzięki temu udało mi się poczuć autentyczne pragnienie dziecka z tak wielką mocą, z jaką kiedyś odczuwałam niechęć, a może nawet większą. I naprawdę niczyja zewnętrzna perswazja nie miała takiej siły. 

Muszę przyznać, że zachowanie postawy asertywnej w tym temacie nie zawsze było proste. Tym bardziej teraz cieszy fakt, że pozwoliłam sobie spokojnie dojrzeć do tej ważnej, a może najważniejszej, życiowej decyzji. To ogromnie budujące, gdy ma się poczucie, że jest się swoim najlepszym doradcą i że dobrze się na tym wychodzi, gdy działa się spójnie ze swoimi wartościami i przekonaniami.

Ostatecznie jestem nie mniej zaskoczona rozwojem zdarzeń, niż moja rodzina i znajomi. Kto by pomyślał... Na pewno nie ja :)

Życzę wszystkim kobietom w wieku rozrodczym cierpliwości w oczekiwaniu na instynkt macierzyński lub akceptacji w przypadku jego braku (ponieważ uważam, że kobieta nie-matka jest tak samo pełnowartościowym człowiekiem), a osobom z otoczenia wyrozumiałości i szacunku dla cudzych wyborów życiowych, jakkolwiek nieszablonowe by one były.  


fot. www.mcl.as.uky.edu

fot. www.layoutsparks.com

Z brzuchami w polu

Zapewne zdarza się Wam tak, że gdy o czymś przez dłuższy czas myślicie, to nagle wszędzie zaczyna się ten temat pojawiać. A to ktoś wspomni o nim w serwisie informacyjnym, a to wyczytacie jakieś zdanie na ten temat w aktualnie czytanej książce lub gazecie. Nawet sąsiad w przypadkowej rozmowie niespodziewanie poruszy tą kwestię, choć nigdy wcześniej tego nie robił. Wiadomym jest, że te wszystkie tematy były i są obecne wokół nas ciągle, a to nasza selektywna uwaga sprawia, że pewne rzeczy albo pojawią się w naszym polu percepcyjnym, albo nie. Dlatego to, że na ulicach “nagle” zaczęłam widzieć więcej wózków i kobiecych brzuchów ciążowych jakoś bardzo mnie nie zdziwiło. Tak się tylko czasami zastanawiam, gdzie one wszystkie u licha były, te baby, zanim je dostrzegłam? Jak się chowały przed moim wzrokiem, którędy chadzały na te swoje spacery??! :) Zrozumiała sprawa - myślę o dziecku, to i wyłapuję z otoczenia wszystkie dane pasujące do tematu “dziecko, mama, rodzicielswto” itd. Ale to, w jakiej ilości zaczęły na mnie “napierać” te wszystkie obrazy i komunikaty, a w konsekwencji też i moje własne myśli, przeszło moje najbardziej realistyczne oczekiwania.
Okazało się, że co któryś newsletter, który prenumeruję (o tematyce wszelakiej) dotyczy właśnie bycia mamą i kobiet w tej roli, powrotu do formy po ciąży i do pracy po urlopie macierzyńskim. Na moim osiedlu, jakby spod ziemi, wyrosło mnóstwo wózków i spacerujących z nimi rodziców. Swoich znajomych zaczęłam nieświadomie szufladkować: dzieciaci, nie-dzieciaci. Do rozmów z tymi pierwszymi, niespodziewanie zaczęłam dołączać pytanie: “a jak tam córka/syn?”. W gazetce reklamowej drogerii “odkryłam” strony poświęcone produktom dziecięcym, a w marketach całe działy z artykułami dla dzieci. Dziwnym zbiegiem okoliczności niedaleko mojej pracy powstał sklep (a może hurtownia) “wszystko dla dziecka”, a niedaleko domu zauważyłam dwa place zabaw. Do rozmowy z dzieciatymi znajomymi, zupełnie dla mnie niespodziewanie, zaczęłam dołączać pytanie: “a jak tam synek/córka?”. Nawet w polityce temat zaistniał w kontekście wydłużonego urlopu macierzyńskiego i tacierzyńskiego! Od tej pory nic już nie jest jak dawniej! :)

fot. www.www.thesun.co.uk

fot. www.pamelarosephotography.blogspot.com

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...