poniedziałek, 30 września 2013

Powrót do dzieciństwa

Czy każdy dorosły ma taki etap w życiu, że w czasie oczekiwania na potomka wspomina swoje własne dzieciństwo?

Mnie ostatnio zaczęły się przypominać bajki, na których się wychowałam. Kiedyś wydawało mi się, że wraz z końcem emisji danej serii przez stację telewizyjną, nie ma już szansy powrócić do ulubionych kreskówek (no chyba, że upamiętnionych na kasetach VHS). Jakim więc było szokiem przekonanie się, że aktualnie w internecie mogę znaleźć absolutnie WSZYSTKO. 

Podróż w czasie

Tytuł po tytule zaczęłam wyszukiwać na YouTube kolejne bajki, a jeszcze dodatkowo funkcja "powiązane wyniki" sprawiła, że odnalazłam chyba wszystkie bajki mojego dzieciństwa! Oczywiście nie wystarczyło znaleźć odpowiedni tytuł - chodziło jeszcze o zgodność wersji językowej i głosu lektora z tymi zapamiętanymi przed laty.

Wielką skarbnicą bajek była POLONIA 1. To ta stacja emitowała takie seriale jak "Generał Daimos", "Yattaman", "W królestwie kalendarza", "Księga dżungli". Ja oglądałam oczywiście same dziewczyńskie bajki, męska część widowni dopisałaby do tej listy jeszcze "Gigi La Trottola" czy "Tygrysia maska".

Były też bajki wyświetlane w porze Dobranocki na TVP1. Pamiętam, że w tygodniu wieczorynka trwała 10 minut, a w niedzielę aż 20 - i to była prawdziwa uczta małego kinomana. Wtedy można było zobaczyć "Smerfy", "Brygadę RR" albo "Gumisie" :)

Moimi ulubionymi bajkami były "Wiewiórcze opowieści" i "Wiwat skrzaty", choć jak teraz sobie je odświeżam z pomocą YT, to nie mam pojęcia, dlaczego właśnie one tak podbiły moje dziecięce serce :)

Był jeszcze "Ostatni jednorożec" - pełnometrażowa bajka, która musiała się na dobre wryć w moją psychikę, skoro później przez dłuższy czas motywem przewodnim moich rysunków był biały koń z rogiem :)

Ah, wspomnienia...

Wczoraj i dziś

Przy robieniu przeglądu bajek zastanawiałam się, czy którąkolwiek z nich będę w stanie zainteresować własne dziecko. Czy będą w jakikolwiek sposób konkurencyjne dla współczesnych produkcji? Szczerze powiedziawszy już dawno temu straciłam rachubę, co się teraz ogląda. I tylko gadżety typu parasol "Pokemon" albo balon z motywem "Hello Kitty" od czasu do czasu uświadamiają mi, że nic nie wiem o aktualnych ulubieńcach najmłodszej widowni.   

Do czasu :)


fot.www.serienoldies.de
fot.www.transatlantyk.org

niedziela, 29 września 2013

UWAGA Promieniowanie aktywne!

Nie wiem, czy w naszej kulturze komplementowanie kobiet w ciąży jest standardem, ale właśnie zaczynam tego doświadczać na własnej skórze. 

Gdy po raz kolejny słyszę o tym, jak to rozkwitam albo promienieję to zastanawiam się w duchu, jak kiepsko musiałam wyglądać wcześniej :)

Już od paru osób usłyszałam: 

Będzie syn!

Nie wiem, może i będzie. Chociaż nie zgadza mi się to ze smakami, bo aktualnie mam wzmożony apetyt na słodycze, a nie na schaboszczaka... Wiem, wiem, to nie żaden wyznacznik. Ale jeśli po wyglądzie można obstawiać płeć, to dlaczegóż nie po smakach?

W każdym razie dla bezpieczeństwa otoczenia zacznę chyba nosić tabliczkę informującą o moim promienieniu / promieniowaniu - kto wie, czy przebywanie w moim towarzystwie nie jest szkodliwe :) 


czwartek, 26 września 2013

Umowa na zastępstwo

Przyjście nowej osoby do firmy na rozmowę kwalifikacyjną wzbudziło moje skrajne emocje. 

Z jednej strony takie działania są naturalną koleją rzeczy, z drugiej strony trochę zdziwił mnie fakt, że z takim wyprzedzeniem o tym pomyślano. Choć właściwie słusznie, bo w ciąży trudno mi zadeklarować pełną frekwencję, gdy nie jestem w stanie przewidzieć, jak się będę czuła za tydzień. I patrząc na sytuację z punktu widzenia pracodawcy wszystko jest w najlepszym porządku...

ALE...

... nie powiem, żebym w pierwszej chwili poczuła się z tym wspaniale. Patrzę na kandydata na moje stanowisko i w tej samej chwili zdaję sobie sprawę, że niebawem życie firmowe będzie toczyło się już beze mnie! 

Na jakąś chwilę zrobiło mi się z tą myślą nieznośnie smutno. Moje obowiązki przejmie ktoś inny, w mailach wysyłanych z adresu firmowego będzie widniało już inne nazwisko, klienci usłyszą w słuchawce inny głos. Zniknę i może już wkrótce nikt nie będzie pamiętał, że byłam członkiem tej załogi...

Przypomniałam sobie, że strasznie się bałam nadejścia tej chwili. 

Przygotowywałam się na nią mentalnie, ale emocje nie nadążyły. Wprawdzie tylko na chwilę, ale jednak, ogarnęło mnie uczucie utraty czegoś ważnego. Oczywiście zracjonalizowałam sobie, że to przecież chwilowa przerwa, no i przede wszystkim jeszcze nie teraz, tylko pewnie w ostatnim trymestrze. Poza tym - upominałam sama siebie - nie mogę myśleć w taki sposób, bo to by oznaczało, że dziecko coś mi odbiera. - Bzdura. Mogę myśleć co chcę i jak chcę - toczył się w mojej głowie monolog wewnętrzny, a ja miałam wrażenie, jakbym na jednym ramieniu miała aniołka, a na drugim diabełka.  

Ważne i ważniejsze

Ostatecznie dałam sobie prawo do myślenia w taki sposób, jaki chcę. Nawet jeśli nie brzmi to zbyt dobrze. Jakoś przetrawię całą tą sytuację. Jednocześnie obiecałam sobie, że to jest ostatni raz, kiedy pozwoliłam się opanować przez smutek czy tęsknotę za rzeczami związanymi z pracą. Podobnie jak postanowiłam nie zamartwiać się tym, jak będzie wyglądał mój powrót do pracy po urlopie macierzyńskim. 

Nie mam wpływu na bieg pewnych spraw, ale na pewno mam wpływ na to, jak przeżyję tą ciążę. I właśnie teraz jest czas na skupienie się na sobie i dziecku. 

Nie jestem niezastąpionym pracownikiem, ale mogę być niezastąpioną matką dla mojego dziecka. Już jestem. Dlatego nie mogę zmarnować tego czasu na zmartwienia! 


www.meblebiurowe-info.pl

środa, 25 września 2013

"Nie wierzę, że jestem mamą"

W ramach buszowania po internecie natknęłam się dziś na wywiad z Anną Dereszowską. To jedna z moich ulubionych aktorek, którą też cenię jako kobietę. 

Z pełną świadomością, że oto ulegam efektom Galatei i Pigmaliona :), z zachwytem obejrzałam wszystkie części rozmowy z aktorką, którą zaczęłam cenić również jako matkę. 

Ot, swojska babka ze zdrowym podejściem do macierzyństwa. Wytworzyła mi w głowie bardzo pozytywny obraz relacji z dzieckiem, partnerem, akceptacji siebie w nowej roli. 
  
Wywiad do obejrzenia w Happy TV lub przeczytania tutaj


fot.www.wywiady.dzieci-gwiazd.pl 

wtorek, 24 września 2013

Trener ma znaczenie!

Po optymalizacji diety, aktywność fizyczna jest drugim elementem stylu życia, na którym chcę się teraz skupić. Nigdy nie byłam "kanapowcem", dla którego ruch jest problemem, więc spodziewam się, że po znalezieniu odpowiedniej formy aktywności, bez większych przeszkód zachowam formę. 

Zapoznałam się już z ofertą zajęć dla kobiet w ciąży w mojej okolicy, konsultowałam się też z trenerką personalną. Wszyscy zalecali ostrożność w pierwszym trymestrze i zachęcali, aby zgłosić się ponownie nie wcześniej niż po 12 tygodniu ciąży.

Nie bardzo chcę sobie fundować taką bezczynność, więc zaczęłam poszukiwania na własną rękę - w internecie. Jakoś tak mam poczucie, że liczy się każdy dzień i im wcześniej zacznę, tym lepiej. Właściwie nie chodzi o jakiś przełom, bo chodzę na szybkie spacery lub nordic walking, więc kilka razy w tygodniu zapewniam sobie ruch na świeżym powietrzu. Szukam raczej ćwiczeń, które są zalecane w ciąży dla wzmocnienia określonych grup mięśni, czy dla ogólnego przygotowania organizmu na nadchodzące zmiany. 

Zaczęłam od przeglądania rodzimych nagrań video pod hasłami: ćwiczenia/fitness/joga/pilates dla kobiet w ciąży. Rezultaty? Być może nie przyłożyłam się zbytnio do tych poszukiwań, albo zadawałam googlowi niewłaściwe pytania, ale wyniki nie były szczególnie satysfakcjonujące. Nie znaczy to, że filmów nie było - przeciwnie, całkiem ich sporo. Niestety z żadną z pań trenerek nie miałabym ochoty ćwiczyć. A to dla mnie kluczowa sprawa - jeśli już mam uprawiać jakiś sport, to po pierwsze muszę lubić dyscyplinę, a po drugie do ćwiczeń chcę podchodzić z entuzjazmem, a nie przymusem. 


Nie będę wyliczać, co nie przypadło mi do gustu, w zamian napiszę, dlaczego przekonały mnie zagraniczne filmiki. 

Po pierwsze bardziej profesjonalne nagrania, najczęściej na sali fitness, dobrze nagłośnione (wyraźnie słyszę, co mówi instruktorka). Po drugie, i chyba ważniejsze, trenerki są: uśmiechnięte, wysportowane, kolorowo ubrane - aż miło popatrzeć, więc i od razu samemu chce się ćwiczyć. Po prostu. 

Gdy widzę osoby, którym to co robią sprawa przyjemność, od razu czuję się zachęcona, żeby też spróbować. Wtedy nie muszą nawet mówić, że warto ćwiczyć dla lepszego samopoczucia, ponieważ ich uśmiech i zaangażowanie mówią sam za siebie. Niestety w czasie oglądania filmików z udziałem bardziej flegmatycznych instruktorek ani przez chwilę nie miałam ochoty wziąć hantla do ręki.   

Dopóki nie zaczęłam szukać, nie miałam pojęcia, jakie mam oczekiwania i potrzeby w zakresie ćwiczeń (mówiąc wprost, nie zdawałam sobie sprawy, że jestem taka wybredna! :)). Teraz już wiem, że chętniej ćwiczę patrząc na kobiety energiczne, sprawne i zadowolone, niż powolniejsze, w wyciągniętym t-shircie. 

Nie podejrzewałam, że ma to dla mnie aż takie znaczenie, a jednak - chyba głównie dla wzbudzenia motywacji. A odpowiednia motywacja może się okazać niezbędna, gdy będę miała gorszy dzień, albo "leniwca" :)

Podaję przykładowe linki do moich znalezisk:
>> 10 Minute Arm Workout
>> Leg and Butt Workout
>> Prenatal Workout 


fot.www.fitsugar.com

sobota, 21 września 2013

Szkoła rodzenia, uczenia czy straszenia?

Jeszcze dobrze nie zdążyłam się zastanowić, czy będę chciała uczestniczyć w zajęciach szkoły rodzenia, a już zostałam do niej skutecznie zniechęcona. Wszystko zaczęło się od znajomej, którą spotkałam wracającą z kolejnego spotkania w szkole rodzenia. Jej mina mówiła sama za siebie, ale dla jasności musiałam dopytać, czy było aż tak źle. Potęga ciężarnej wyobraźni No i cóż - tym razem zajęcia dotyczyły karmienia piersią i osoby prowadzące chyba nie do końca wzięły pod uwagę, że forma podania mało optymistycznych informacji ma ogromne znaczenie dla ich odbioru. Zwłaszcza w przypadku kobiet w ciąży, dla których stres jest raczej mało wskazany, a zatem oddziaływanie strachem średnio trafionym pomysłem.
Znajoma wyglądała na przerażoną i zniesmaczoną jednocześnie. Opowiadała o filmie puszczonym w szkole, na którym kobiece piersi wyglądały jak jedna wielka mleczarnia sięgająca kolan, a prowadząca raz po raz wtrącała soczyste komentarze o tym, że "będziecie płakały z bólu przy karmieniu, ale nie ma nic piękniejszego"... A że mnie nie trzeba wiele, to moja wyobraźnia szybko podążyła za słowami znajomej i oto zobaczyłam w głowie wizerunek murzynki z dzikiego plemienia, która nigdy nie nosiła biustonosza, z piersiami leżącymi na brzuchu i sięgającymi co najmniej pasa. Taaa, bardzo zachęcająca przyszłość. Natomiast ową prowadzącą ze szkoły rodzenia wyobraziłam sobie jako nawiedzoną posłankę dobrej nowiny, której życiową misją jest promowanie kampanii pod hasłem: "albo w pokorze i z uśmiechem na twarzy znosisz torturę karmienia piersią, albo nie masz prawa nazywać siebie matką!". No bo że butelka absolutnie nie wchodzi w grę, nie muszę dodawać?
Porażona tą opowieścią czym prędzej wygadałam się kuzynce (która karmiła dziecko przez 8 miesięcy) przebywającej za granicą, ciekawa jak tamtejsze kobiety zapatrują się na tą kwestię. Krótko i na temat powiedziała: "Wyluzuj, nie jest tak źle. A zawsze możesz podejść do tematu jak Francuzki - nie karmią, bo to źle robi na piersi" :)
Odpowiedź była strzałem w dziesiątkę, bo zyskałam trochę dystansu do sprawy. Jak już się bardziej uspokoiłam, zaczęłam się zastanawiać, gdzie znajduje się granica poświęcenia. Mojego poświęcenia w ogóle i poświęcenia dla dziecka. Czyż już sama decyzja o ciąży, bądź co bądź zmieniającej trochę ciało, nie jest przejawem wyjścia poza własny egocentryzm i ukłonem w stronę nowego człowieka? Jeśli dodatkowo wezmę pod uwagę, że okres połogu to też nie bułka z masłem, a całkowita rekonwalescencja rozłożona jest na kilka miesięcy po porodzie, to mam wrażenie, że wydając na świat dziecko, kobieta daje z siebie naprawdę sporo.

Spodziewaj się niespodziewanego!
W podobnym czasie rozmawiałam z koleżanką, która wspominając swoją pierwszą ciążę powiedziała, że do szkoły rodzenia nie chodziła. "Przygotowują cię na coś konkretnego, a ty i tak nie wiesz, jaki będzie rozwój wydarzeń w twoim przypadku. Uczysz się specjalnego oddychania, a na porodówce lekarz ci powie "proszę nie oddychać, bo dziecko ma obrzęk głowy i będzie cesarka". I na co ci cała edukacja?". 
Inna znajoma zachwalała zajęcia w szkole rodzenia w swoim mieście ze względu na praktyczne informacje i oswojenie z tematem w czasie ciąży. Jednak zapytana po porodzie, czy faktycznie skorzystała z tej wiedzy, powiedziała, że nie. Na porodówce postawiła na współpracę z położną, bo i tak nic przydatnego jej się w tym momencie nie przypominało. Zaproponowała, że może mi skserować notatki ze szkoły, bo właściwie uczestnicząc w zajęciach osobiście i tak nie będę w stanie "nauczyć się rodzenia". Po kilku takich opiniach doszłam do wniosku, że wartość szkoły rodzenia wyraża się głównie w zabezpieczeniu informacyjnym. A wiedząc więcej mogę być spokojna, że po pierwsze - wiem, co się ze mną dzieje teraz, a po drugie - nie spanikuję później, gdyż będę przygotowana, przynajmniej teoretycznie, na to, co nastąpi. Nie ma tu obietnicy, że dzięki tej wiedzy poród będzie łatwiejszy, ani że psychicznie lepiej poradzę sobie z sytuacją. 
To zależy od człowieka - niektórzy im wiedzą więcej, tym mają poczucie większej kontroli nad sytuacją. Inni lepiej radzą sobie na bieżąco, bez uprzedniego nastawiania się miesiącami na to, co na się wydarzyć. 
Czego oczy nie widzą... Jakim typem jestem ja? Cóż, na dzień dzisiejszy nie garnę się do wertowania książek, podrzuconych przez kobiety-matki z rodziny. Nie, żebym nie próbowała. Otworzyłam ze dwa razy książkę w dowolnym miejscu i gdy moim oczom ukazała się lista zmian, które może zaobserwować kobieta w swoim ciele np. w 6. miesiącu, stchórzyłam. Jakoś wizja wszechobecnych żylaków mało mi współgra z radością, którą aktualnie odczuwam na myśl, że rośnie we mnie mały człowieczek. Dlatego na razie podaruję sobie te lektury. Podobnie ze szkołą rodzenia - opowieści i filmy o karmieniu nie są tym, czego teraz mi najbardziej potrzeba. Jak już będzie tak daleko, zmierzę się z tym, ale to nie znaczy, że muszę myśleć o tym już dziś. Tym bardziej, że moje nastawienie jest w tej chwili negatywne, co nie służy ani mnie, ani dziecku. Jak dobrze być świadomym swoich potrzeb! 


fot.www.deon.pl
fot.www.wiadomosci.onet.pl

piątek, 20 września 2013

Dieta mać!

I nadejszla wiekopomna chwila, w której wszystkie moje ambitne plany dietetyczne legły w gruzach. 



Przyszedł smak i nie było na niego mocnych. Złamałam przy tym wszelkie zasady świadomego i zdrowego odżywiania w ciąży: nie był ani przygotowany w domu, ani kupiony w pewnym i sprawdzonym miejscu, ani niskotłuszczowy, ani ze zwiększoną ilością warzyw. No i przede wszystkim - w ogóle BYŁ. 

Mój pierwszy hamburger (sic!)

Na nic się zdała świadomość, że to sam cukier, tłuszcz i bomba kaloryczna o znikomej wartości odżywczej. 


fot.www.babyonline.pl

czwartek, 19 września 2013

Zostałam zwoooolniooooonaaaaaaa....

Znacie to uczucie, gdy jakaś zewnętrzna siła/tajemna moc odbiera Wam energię do życia i zwalnia obroty? 

Nie, właściwie to nie żadna zewnętrzna, tylko wewnętrzna siła, bo płynąca z wnętrza własnego organizmu. 

Mam wrażenie, że nagle ktoś wtargnął w moje życie i mi tu próbuje zaburzyć dotychczasowy ład. Ktoś chce przejąć kontrolę nad moim stylem życia: ilością snu, przyjmowanego pożywienia, a nawet zasobami energii jaką dysponuję w ciągu dnia!

Hej, nie zgadzam się! Chcę funkcjonować jak dotychczas, bez takich tam...ziewania w ciągu dnia i popołudniowych drzemek!

(kilka dni później...)

OK, już dobrze, dobrze. Po prostu trudno mi przyjąć, że jesteś jeszcze taki malutki/taka malutka a już dyktujesz swoje warunki :) Daj mi trochę czasu na oswojenie się z tymi zmianami, dobrze?  


fot.www.wiadomosci.dlastudenta.pl 

środa, 18 września 2013

Haribo...

...macht Kinder froh und Erwachsene ebenso!*

Drugie USG pokazało, że fasolka przepoczwarzyła się w istotkę z wyodrębnioną głową i zawiązkami kończyn, do złudzenia przypominającą miśka Haribo! 

Jak nic, pasuje mi tu hasło reklamowe najpopularniejszych żelków, bo radość dorosłych (rodziców) na widok obrazu na monitorze była przeogromna :)

* niestety w polskiej wersji nie stworzono odpowiednika tego hasła, który oddawałby sens z zachowaniem rymu, więc podaruję sobie tłumaczenie...


fot.www.serendipitybliss.wordpress.com

czwartek, 12 września 2013

Zdjęcia z wakacji

Jak w ciekawy sposób poinformować znajomych o potomku w drodze? 

Powiedzieć: "Pokażemy wam zdjęcia z wakacji!" i wyciągnąć wydruk USG z Fasolką na pierwszym planie. Efekt gwarantowany! :)

Szalenie miło odbierało się reakcje znajomych i rodziny, zwłaszcza tych spośród nich, którzy absolutnie się nie spodziewali. Powiedzmy sobie szczerze, ja sama jeszcze rok temu byłabym zaskoczona :) 

Wśród komentarzy typu "ale super" i "bardzo się cieszę", był też jeden szczególny, a brzmiał on: "wielkie gratulacje i podziwiam odwagę!". Głęboko zapadł mi w pamięć między innymi dlatego, że wypowiedziała go koleżanka, która też jeszcze nie ma dzieci. Wiedziałam, że doskonale rozumiała moje wcześniejsze obawy i trudności z podjęciem decyzji. 

Mam świadomość, że dla większości ludzi moja ciąża jest jedynie naturalną koleją rzeczy, niczym wyjątkowym. Dla mnie wręcz przeciwnie - to ogromny przełom, którego zaistnienie wcale nie było takie oczywiste. 

Moja kuzynka do dziś wspomina ogromną awersję do dzieci, której przez długie lata nie potrafiłam ukryć przed rodziną. Jaka była jej reakcja? "Sorry, ale nie widzę cię z pampersem w ręku - muszę to zobaczyć! :)"


fot.www.mamazone.pl

sobota, 7 września 2013

Bilans zysków i....zysków (?)

Co się zmieniło w moim myśleniu o dzieciach? Właściwie wszystko. Jak już pisałam, nie potrafię dokładnie uchwycić źródeł tych przemian, ale mogę nazwać zmiany, które zauważyłam. 


Odkąd zaczęłam sobie wyobrażać siebie z brzuszkiem... 

... przestałam widzieć ciążę jako coś, co zabiera kobiecie figurę, urodę, kondycję, zdrowie itp.
Przez 28 lat życia nasłuchałam się tak wiele o spustoszeniach w ciele, jakie niesie za sobą ciąża, poród i karmienie, że każdorazowo uznawałam, iż nie jestem gotowa na takie poświęcenie. Po prostu. 

... przestałam widzieć w dzieciach intruzów, które nieproszone wkraczają w życie, zabijając małżeństwa, przewracając świat do góry nogami i bez reszty wypełniając sobą każdą wolną chwilę. 
To też był dla mnie koszt, którego nie byłam gotowa ponieść. Zbyt ceniłam swoje życie w dotychczasowym kształcie, żeby ryzykować jakiekolwiek zachwianie równowagi.

... przestałam się bać utraty pracy.
Wiadomo jak to jest w polskich realiach - prawo chroni matki tylko pozornie i właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, aby je zwolnić niedługo po ich powrocie z urlopu macierzyńskiego. I tego zawsze się obawiałam - że nie będę miała dokąd wracać i życie zawodowe trzeba będzie zaczynać od nowa. Z tym większą presją, że na utrzymaniu będzie dodatkowa osoba.

... przestałam się obawiać "przerwy w życiorysie" 
Jako osoba aktywna zawodowo, towarzysko, posiadająca liczne zainteresowania i generalnie nie znająca nudy, nie mogłam sobie wyobrazić, że oto nagle będę musiała z wielu rzeczy zrezygnować. 

Ile kosztuje dziecko?

Odkąd zaczęłam wyobrażać sobie siebie w ciąży, a potem jako matkę maluszka, nagle te wszystkie zmartwienia ustąpiły miejsca pewności, że nawet jeśli dotkną mnie któreś z powyższych komplikacji, to będę one niewielkie w porównaniu z wartością, jaką w moje życie wniesie ten mały człowiek. 

Coraz mniej przerażały mnie wizje powietrza zabieranego mi przez dziecko, aż zniknęły całkowicie ustępując miejsca otwartości na to, że mój świat ulegnie zmianie. Czy na plus? Tego nie wiem. Na pewno będzie inaczej. 


Od chwili, w której przestałam się kurczowo trzymać tego wszystkiego, czego nie chcę utracić, zaczęłam sobie uzmysławiać, jak wiele mogę zyskać. Choć wcześniej już wiele koleżanek opowiadało, że nie wyobrażają sobie życia bez ich dziecka, nie do końca wierzyłam, że ani przez chwilę nie żałowały, że już nic nie jest takie, jak było. 

A teraz myślę sobie, że one po prostu były wobec siebie uczciwe i wiedziały, które rzeczy chcą zatrzymać (niezależnie od dziecka), dlatego nie traktowały dziecka jako przeszkody w osiąganiu swoich celów. 

Może więc jednak znam odpowiedź na pytanie, co sprawiło, że zdecydowałam się powołać dziecko do życia? Przestałam myśleć o potomku wyłącznie w kategorii kosztów, które muszę ponieść (psychicznych i fizycznych). 

Nie znaczy to, że teraz ich nie doszacowuję. Oczywiście wiem, że pewną cenę trzeba będzie zapłacić, ale teraz jestem gotowa zaryzykować. Chcę się przekonać o tych urokach macierzyństwa, o których nie da się opowiedzieć żadnymi słowami, ani ich wycenić. To pragnienie jest teraz silniejsze, niż wszystkie obawy razem wzięte. 

O byciu matką można słuchać, czytać, można oglądać scenki z życia, ale nie można tego doświadczyć cudzym kosztem. Można poczuć jedynie na własnej skórze, we własnym ciele, własnymi emocjami. 

Wyłącznie w praktyce. 


fot.www.boscoanthony.com
fot.www.vaforlife.com

Gdy nadchodzi ten czas

Ilekroć zastanawiam się, co dokładnie sprawiło, że zapragnęłam dziecka, odpowiedź brzmi: nie wiem. 

Jednocześnie dostrzegam pewne czynniki, które mogłabym uznać za katalizatory tej decyzji, ale nie mam pewności, że to właśnie one były decydujące. 

Na pewno należą do nich choroby onkologiczne w mojej rodzinie zdiagnozowane w ostatnim czasie, które mogły mnie śmiertelnie przerazić i włączyć myślenie "może i ja mam coś w genach? może nie mam w życiu aż tak wiele czasu?" itp. 

Drugi możliwy czynnik - sytuacja życiowa. Kobiety często decydują się na dziecko gdy czują stabilizację, mają tak zwane warunki do założenia rodziny. Do tego wora wrzuciłabym nie tylko finanse, dach nad głową i innego rodzaju podstawy bytowe, ale też osobę partnera. To często jego postawa życiowa i nastawienie (prorodzinne) ma o wiele większe znaczenie dla kobiety, niż zaplecze materialne. Obserwuję to zjawisko u koleżanek, które nie zawahały się przed decyzją o kolejnych dzieciach, chociaż z płynnością finansową bywało różnie.  
W tej chwili przypomina mi się filmik, który przysłała mi kiedyś zatroskana moim losem (=bezdzietnością) znajoma. Bohaterką filmiku była kobieta rodząca w bólach... odkurzacz. Dokładnie tak. Film był elementem kampanii społecznej i kończył się pytaniem: "A ty, co jeszcze musisz kupić, zanim zdecydujesz się na dziecko?".
W pierwszej chwili nie zrozumiałam, co to ma wspólnego ze mną, ale potem dotarło do mnie, że przesłanie koleżanki dla mnie było następujące: jeżeli nie masz dzieci ze względu na inne wydatki, to jesteś egoistyczną materialistką. Alternatywna interpretacja: jeśli masz wystarczająco dużo pieniędzy, aby pozwolić sobie na dziecko, ale tego nie robisz, to jest coś z tobą nie tak.W obu przypadkach zastanów się poważnie nad sobą kobieto! 
Od tamtej pory wiedziałam, że jeśli chcę uniknąć tego typu komentarzy w przyszłości, to nie mogę posługiwać się argumentem finansowym przy usprawiedliwieniu decyzji o nieposiadaniu dziecka. Pewnie kiedyś, dla świętego spokoju wyrwało mi się coś w stylu: nie mam dziecka, bo (jeszcze) mnie nie stać. I choć to mało asertywna odpowiedź, skutecznie zamykała usta pytających. Zawsze to lepiej brzmi, niż: "nie, bo nie", a przynajmniej nie musiałam się tłumaczyć z braku uczuć macierzyńskich, na które - jak mi się wydawało - nie miałam wpływu. 

Wracając do czynników potencjalnie decyzyjnych, kolejną rzeczą, którą zapamiętałam, mogła być informacja sąsiadki o jej ciąży. Bardzo się ucieszyłam na tą wieść -zupełnie nie w moim stylu (zwykle reagowałam na takie nowiny lekko naciąganym uśmiechem i myślałam: "aha, no skoro chciała, to fajnie, że się udało"). Tym razem było zupełnie inaczej. Ucieszyłam się tak bardzo, jakby to dotyczyło najbliższej mi osoby, a to była zaledwie nowo poznana sąsiadka! Byłam tak oszołomiona własnym entuzjazmem, że przez kolejne dni nie mogłam się z tym uporać :) 


W pewnym momencie zorientowałam się, że dlatego mnie to tak cieszy, bo... mogłoby dotyczyć mnie samej! Dziwne odkrycie, bo przecież od lat mam w swoim otoczeniu koleżanki z dziećmi, które kiedyś podzieliły się ze mną wiadomością o ciąży. Jednak nigdy wcześniej nie odnosiłam tego do siebie. A tym razem... po raz pierwszy pomyślałam o tym, że ja też mogę być kiedyś w ciąży! 

Co więcej, to wyobrażenie wydało mi się wtedy bardzo realne. Psycholożka w ciąży :)

Wszędzie dobrze, gdzie jesteśmy

Biorąc pod uwagę powyższe wydarzenia mogłabym wyciągnąć wniosek, że właśnie one sprawiły, że zapragnęłam dziecka. Ale nie robię tego, ponieważ to byłoby za duże uproszczenie. Już przed laty działy się podobne sytuacje, równie ważne życiowo, które spokojnie mogłyby wywołać jakiś przełom w moim myśleniu o potomstwie, a jednak tego nie zrobiły. 

Najwidoczniej to nie był mój czas i tyle. Podobnie teraz, mógł wystarczyć jeden bodziec, a może było ich całe mnóstwo, gromadzących się latami.  

Jednego jestem pewna: nastąpiła zasadnicza zmiana w moim myśleniu. 


fot.www.flickr.com
fot.www.kampaniespoleczne.pl

wtorek, 3 września 2013

Obwód w udzie i dietetyczka w obwodzie

Jak już wiecie, nie odpuszczam w poszukiwaniach kulinarnego gotowca. Wprawdzie bogactwo zasobów internetowych jest nieprzebrane, ale ciągle wolałabym zebrane wszystkie przepisy w jednym miejscu. Ostatecznie gwiazdka wyróżniająca wybrane strony jako ulubione w mojej przeglądarce wcale nie przypomina mi o daniu w chwili, kiedy akurat poszukuję inspiracji albo szybkiego przepisu. W jedynej do tej pory pozycji jaką namierzyłam, czyli "poradniku dietetyczki hedonistki” , poza przepisami znalazłam ciekawą informację o tym, że obwód w udzie jest wskaźnikiem przybierania na wadze w ciąży i można się zorientować, czy aby nie tyjemy za szybko.
Dokładniej rzecz ujmując, obwód w udzie - przy właściwym odżywianiu - właściwie nie powinien się zmienić, lub powiększyć tylko nieznacznie. Jeśli więc już w pierwszych miesiącach zauważymy, że zwiększa się dość konkretnie, to jest to sygnał, że trochę przeholowałyśmy z kalorycznością potraw.
I właśnie w chwili dokonywania pomiaru uda olśniło mnie. Dietetyczka! Mam dietetyczkę w dalszej rodzinie!  
Szybko skontaktowałam się z M., ponarzekałam na brak ciekawych wydawnictw kulinarnych i ...wcale nie spotkałam się z pełnym zrozumieniem. Powiedziała, że każdy organizm jest trochę inny i każda kobieta inaczej przechodzi przez ciążę, więc nie można sztampowo podejść do tematu żywienia w ciąży. A więc jednak. Brak jednoznacznych wytycznych jest usprawiedliwiony. Jednocześnie zaoferowała pomoc w zakresie zaleceń dietetycznych i korekty mojego jadłospisu. 
Udało się. Temat jedzenia wydaje się ogarnięty i pod kontrolą :)
fot.www.lublin.yasumi.pl

niedziela, 1 września 2013

Ja jestem! :)


"To moje pierwsze godziny
Jestem najmłodsze z całej rodziny
Jestem jak małe ziarenko 
Czuję, że żyję, urosnę wam prędko

Ja jestem
Ja czuję 
Ja żyje 
moje serce bije!

To moje pierwsze tygodnie
U mamy pod sercem jest mi wygodnie
I czekam z radości już skacze
Kiedy was w końcu wszystkich zobaczę

Moje serce już dawno bije
Dziękuje ci mamo za to że żyję
Moje serce już dawno bije
Dziękuje ci tato za to że żyję"


Ta właśnie piosenka Arki Noego zaczęła mi się odtwarzać w głowie chwilę po tym, jak zobaczyłam na monitorze u ginekologa małą fasolkę w moim brzuchu. 

Naprawdę tam jest!
Małe pulsujące serduszko w niewielkim pęcherzyku! 

Choć czekałam na tą chwilę kilka tygodni, spodziewając się potwierdzenia ciąży, to jednak zaskoczenie było ogromne. Właściwie nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, żeby to opisać, więc nawet nie próbuję. 

W zamian zostawiam Was z utworem "Ja jestem". Mam nadzieję, że link działa - niestety nie jestem w stanie sama tego sprawdzić, bo każdorazowo wzrusza mnie do łez i potem pół godziny ryczę jak bóbr...  

>> Arka Noego "Ja jestem" 













fot. źródło własne
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...