poniedziałek, 31 marca 2014

Ile jajek na Wielkanoc?

Święta w tym roku zapowiadają się bezstresowo. 

Nic nie kupuję, nic nie przygotowuję, chałupa sprząta się sama przy innej okazji, nikogo nie zapraszam, do nikogo się nie wybieram. Nie trzeba wybierać, u których rodziców zjemy śniadanie wielkanocne i jak po równo podzielić spotkania z pozostałą częścią rodziny. 

Jednocześnie nie wykluczam, że jednak gdzieś się wybierzemy - wszak kalendarzowy termin porodu przypada na trzy dni po świętach. Komfortowy jest jednak ten luz, że tym razem do niczego nie muszę się zobowiązywać i wszyscy to zrozumieją. 

Najbardziej emocjonująca ewentualność jest taka, że może się zdarzyć, iż będę miała dodatkową parę jajeczek już na Wielkanoc :)))


fot.www.nibis.ni.schule.de

sobota, 29 marca 2014

Zmiana czasu na ciążowy

Jestem chyba jedyną osobą, która ucieszyła się, że śpimy dziś o godzinę krócej. Dla mnie zapowiada się kolejna bezsenna noc, więc po co nie spać tyle godzin? 

Tak, to jedna z tych przypadłości ciążowych, którą odczuwam dość dotkliwie. Nie jest tak, że nie udaje mi się zmrużyć oka ani na chwilę, ale często zaśnięcie jest poprzedzone kilkoma godzinami prawdziwej mordęgi, podczas której szukam dogodnej pozycji, a czasem po prostu wstaję i zajmuję się czymkolwiek. 

I znów szacun dla matki natury, że tak to obmyśliła. Pewnie chodzi o to, że jak już teraz się nie wysypiam i nadal żyję, to znaczy że nieprzespane noce przy dziecku też mnie nie zabiją. 

Jasne :)


fot.www.growingpatch.com

piątek, 28 marca 2014

Najlepsza szkoła rodzicielstwa na świecie

Po kolejnych zajęciach w szkole rodzenia (znów bardzo ciekawych i przydatnych) pojawił się w mojej głowie duży znak zapytania: kogo ostatecznie posłucham? z czyich rad skorzystam? I w końcu: kto ma rację?

Racja twoja, moja, mojsza...

Pomimo wcześniejszego oporu, przeczytałam już trochę literatury poświęconej opiece nad dzieckiem. W międzyczasie wpadały mi w ręce różne poradniki i artykuły, a także docierał do mnie ustny przekaz wielu doświadczonych mam. 

I to, co mam w głowie po zebraniu tego wszystkiego "do kupy", to jeden wielki mętlik. Choć każda z proponowanych opcji wydaje się równie sensowna, to wiele z nich jest od siebie tak różnych, że trudno znaleźć wspólny mianownik. Za każdą pojedynczą metodą przemawia wiele argumentów i są one jednocześnie w kontrze do metod alternatywnych. Na każdy jeden temat, czy to karmienie, czy przewijanie, czy szczepienia jest tyle wariacji, że bez trudu można się pogubić. Zwłaszcza jeśli jest się zupełnym nowicjuszem i chce się polegać na czyiś wypróbowanych sposobach. Tylko na czyich??

Najlepszy doradca

Gdy w pewnej sprawie zagadnęłam do szwagierki z prośbą o poradę, dodając że jeszcze tylu rzeczy ciągle nie wiem, odpowiedziała: 
"nikt nie wie wszystkiego, a już niedługo twoim najlepszym doradcą stanie się matczyna intuicja".
Lepszej odpowiedzi chyba nie mogłabym dostać. Bardzo na to liczę, że będę potrafiła się na własną intuicję zdać i nie tracić głowy przy pierwszych wątpliwościach, czy aby na pewno dobrze robię. Mam nadzieję, że instynkt macierzyński nie pozwala zrobić krzywdy własnemu dziecku, a dobór optymalnego sposobu zajmowania się maluszkiem będzie po prostu efektem prób i błędów. Aż w końcu wypracuję sobie własne metody, najbardziej odpowiadające dziecku i najwygodniejsze dla mnie. 

I jeszcze jedno: z pewnością najskuteczniejszymi metodami okażą się te, do których będę prawdziwie przekonana. Nic na siłę. 

Moje przemyślenia ostatecznie zatoczyły koło i powróciłam do przekonania sprzed ciąży, że dziecka trzeba się nauczyć poprzez obserwację i interakcję, a wtedy będę wiedziała, co należy zrobić. Żaden podręcznik tego nie zastąpi. 

Wniosek: najlepszą szkołą rodzicielstwa na świecie będzie bycie mamą każdego dnia. 


fot.www.health.india.com
fot.www.anationofmoms.com 

czwartek, 27 marca 2014

Ciężarny stereotyp


Po wczorajszym spotkaniu z przyjaciółką, na które pofatygowałam się jeszcze samodzielnie samochodem, dostałam od niej takiego oto maila:
"(...) dzięki tobie pozbyłam się stereotypu ciężarnej kobiety, która jest nieszczęśliwa, narzeka i źle wygląda. (...) Jak sama zdecyduję się na potomka, to będę mieć przed oczami szczęśliwą, promieniejącą ciebie, która świadomie podjęła decyzję o macierzyństwie"
To dla mnie 100% komplement. Dodam, że obie się przed laty zarzekałyśmy, że nie będziemy mieć dzieci, bo najpierw trzeba być w ciąży, a to przecież straszny stan dla kobiety... :)

No, to miło, że mogę być dla kogoś dobrym przykładem. Sama się cieszę, że jestem ciągle mobilna i że nie mam ciąży zagrożonej, przy której musiałabym leżeć. I przede wszystkim pozytywnie zaskakujące jest to, że szalejące hormony nie dają się szczególnie we znaki otoczeniu, a wręcz dobry humor utrzymuje mi się, z drobnymi wyjątkami, na stałym poziomie.

I za to już się podziękowania samej matce naturze należą :)


fot.www.coreblog.pl

poniedziałek, 24 marca 2014

Uwewnętrzniona uwaga

W ostatnim czasie zaobserwowałam dziwne zjawisko - tracę zainteresowanie światem zewnętrznym. 

To porażające odkrycie, ponieważ zupełnie do mnie niepodobne! Zwykle otaczam się muzyką, słucham różnych audycji, poszukuję informacji, czytam gazety. A teraz przyłapuję się na tym, że mogę pół dnia nie włączać radia i nawet nie zauważę jego braku. Albo biorę do ręki gazetę (nareszcie mam chwilę, żeby ponadrabiać zaległości) i okazuje się, że zaznaczone wcześniej artykuły, wcale mnie nie interesują. Co więcej, mam poczucie, że informacjami z różnych źródeł na różne tematy tylko niepotrzebnie zagracam umysł. Że powinnam się skupić na przygotowaniach na spotkanie z dzieckiem, a nie rozpraszać pierdołami... 

Mam nadzieję, że ta potrzeba skupienia to co najwyżej zwiastun fazy wicia gniazda, a nie zdziwaczenia :)

Święty spokój

Tak czy inaczej, dobrze mi z tą ciszą, tym spokojem. Chyba teraz tego właśnie potrzebuję. Powygrzewać się na leżaku, posłuchać śpiewu ptaków, pospacerować bez celu. I o dziwo nie towarzyszy mi przy tym poczucie traconego czasu (normalnie korciło by mnie, żeby w czasie odpoczynku posłuchać jakiegoś audiobooka albo wykonać parę telefonów). 

Mam też nadzieję, że to wszystko, co się teraz dziwnego ze mną dzieje, jest w jakimś stopniu odwracalne! Ehh... dajcie spokój :)


fot.www.gagdonkey.com

piątek, 21 marca 2014

Jak się uśmiechnąć brzuchem, czyli sesja ciążowa

Z pomocą dermatologa udało się zmniejszyć widoczność wysypki, dlatego umówiłam nas na sesyjkę w późniejszym terminie, który przypadł na 9 marca. 

Nie wiem, ile razy jeszcze będę w ciąży, ale moja pierwsza przebiega całkiem znośnie dla mojego ciała, więc uznałam, że chcę ten stan upamiętnić. 

Samo pozowanie i wymyślanie scenerii było świetną zabawą. Przygotowaliśmy całą listę pomysłów, które zostały uzupełnione przez świetne koncepcje fotografów. Na przykład nie mogło zabraknąć zdjęcia z cyklu "przyłapana z nutellą", albo klasyków takich jak całowanie brzuszka przez tatę, czy zabawa w doktora i słuchanie bicia serduszka przez stetoskop. Jak już się rozkręciliśmy, strzeliliśmy sobie też parę bardziej intymnych fotek, takich tylko dla nas. I cóż, nieskromnie powiem, że mój brzuszek okazał się całkiem fotogeniczny :)

Polecam taką sesję każdemu, kto ma swojego sprawdzonego fotografa. To wspaniała pamiątka na całe życie. A za kilka lat pokażemy zdjęcia synkowi, który pewnie nie będzie dowierzał, że kiedyś mieszkał w zupełnie innym miejscu... :)


fot.www.studiodelfin.pl

poniedziałek, 17 marca 2014

Przepowiednia

Zadzwoniła dziś do mnie koleżanka z pracy z pytaniem, czy jeszcze chodzę. Powypytywała o moją kondycję i stwierdziła na koniec, że do porodu jeszcze daleko. Skąd to przekonanie? Otóż niedługo przed porodem dostanę, według niej, ogromnego kopa energetycznego który sprawi, że będę miała ochotę wysprzątać całą chałupę, a jak już skończę, to pójdę spokojnie urodzić. 

Hmm... na mojej liście rzeczy do zrobienia przed przyjściem na świat dziecka mam wprawdzie kilka pozycji związanych z organizacją pewnych rzeczy i delikatnymi przemeblowaniami, ale żeby od razu cały dom do góry nogami przewracać? I skąd tą energię mam niby mieć??

No ale nic, nie będę się z doświadczoną mamuśką kłóciła. Pożyjemy, zobaczymy :)


fot.www.edziecko.pl

sobota, 8 marca 2014

Wybór kreacji... :)

Sądzę, że moim październikowym i listopadowym wpisem uprzedziłam już, że wybór koszuli na porodówkę nie będzie przypadkowy :)

Choć wiele znajomych zachęca, żeby wziąć coś byle jakiego, na przykład jakiś stary t-shirt męża, to nieszczególnie zamierzam skorzystać z tej rady. 

Tak, wiem, że może się okazać, że koszula po porodzie może nadawać bardziej do wyrzucenia, niż do prania. Tak, wiem, że mój wygląd będzie prawdopodobnie ostatnią rzeczą, która mnie będzie interesowała na porodówce. Tak, wiem, że dla dziecka nie będzie miało najmniejszego znaczenia, w jakim stroju je powitam. 

Tak, wiem, że ten punkt przygotowań mogłabym całkowicie pominąć. Ale nie zrobię tego, ponieważ uważam, że jest to

inwestycja w moje dobre samopoczucie. 

Poród będzie z pewnością wielką chwilą w moim życiu, a tak się składa, że z okazji świąt ubieram odświętne rzeczy, a nie stary dres. Spodziewam się, że będzie to przeżycie dość stresujące (choćby ze względu na fakt bycia w nowej sytuacji), a więc warto zredukować do minimum wszelkie pozostałe stresory. Ubranie, w którym się dobrze czuję, zapewnia mi komfort. To jak druga skóra, która - jeśli dobrze dobrana - sprawia, że jej nie czuję i nie muszę się na niej skupiać. Poza tym osobiście jestem uczulona na "babciowatą" bieliznę, szersze niż dłuższe koszule nocne w pastelowych lub poszarzałych kolorach, albo jeszcze lepiej, we wzorze w kwiatuszki. I niestety widok pań odzianych w te aseksualne worki nie działa na mnie zbyt dobrze. Już wystarczy, że są opuchnięte, spocone, zmęczone i cierpiące, czy więc muszą być jeszcze do tego wszystkiego tak nieciekawie ubrane??!  

Wiem, wiem - poniosło mnie. Rozumiem, że nie dla każdego jest to istotny punkt programu i nie ma się nad czym rozczulać. 

Na moje szczęście jednak na rynku jest spory wybór naprawdę ładnych koszul nocnych, w żywych, konkretnych kolorach, dobrze skrojonych i nie zawaham się kilku sztuk zakupić (3-4 sztuki trzeba mieć ze sobą w szpitalu). Coś czuję, że zdam się na internet, bo w kilku okolicznych sklepach z bielizną miałam wprawdzie spory wybór fasonów (rozpinane z przodu, z boków albo rozchylane), ale z wzorów do wyboru tylko misie...


fot.www.brastar.pl

czwartek, 6 marca 2014

Oswoić porodówkę

Po ostatniej rozmowie z lekarzem trochę straciłam rezon. Co którąś wizytę zjawiam się w gabinecie z pokaźną listą pytań. Spisuję wszystkie moje znaki zapytania ponieważ wolę, żeby moje wątpliwości rozwiewał lekarz prowadzący, a nie anonimowy ekspert guglowy. Zwykle odpowiedzi mnie w pełni satysfakcjonują, a ostatnio było trochę inaczej. 

Odczułam, że za bardzo chcę się przygotować, co jest niemożliwe, bo przecież tyle rzeczy jest poza moją kontrolą. Z perspektywy lekarza wygląda to tak, że każdy poród jest inny, trudno zatem sobie cokolwiek zaplanować, niewiele można przewidzieć. Zarówno ze strony przebiegu samej akcji porodowej, jak i ze strony rodzącej. Dlatego kobieta nie powinna zbytnio filozofować i robić wokół porodu szczególnej otoczki, bo wszystko się okaże już/dopiero w szpitalu. Innymi słowy nie ma sensu wymyślać scenariuszy, bo wszystko może się potoczyć zupełnie inaczej.

Podcięte skrzydła

Wszystko to wydaje się logiczne. Lepiej się nie nastawiać tak czy owak, żeby się nie rozczarować. I zwykle taką mam właśnie taktykę: nie mieć zbyt wysokich oczekiwań, ponieważ jak już, wolę się pozytywnie zaskoczyć. 

Tyle że poród wydaje mi się zbyt ważnym wydarzeniem, żeby nie próbować przygotować się jak najlepiej się da. A jeśli przestanę myśleć o nim optymistycznie, to mogę niechcący dopuścić do głosu czarnowidztwo. No bo nie da się nie myśleć o tym w ogóle. To tak, jak starać się nie myśleć o zbliżającym się egzaminie, ślubie, czy rozmowie kwalifikacyjnej - raczej niewykonalne. 

Muszę przyznać, że zaczęłam się już zastanawiać, czy przypadkiem nie tracę tylko czasu i energii na te wszystkie ćwiczenia, wizualizacje, afirmacje, oddychanie, skoro w ostatecznym rozrachunku wszystko jest w rękach położnych. Może jestem naiwna, że dałam się nabrać na to poczucie sprawstwa i możliwości wpływania na rezultaty poprzez własne nastawienie? 

Szkoła pięknego rodzenia

Szczęśliwie moje zwątpienie nie miało czasu zakorzenić się na dobre w moim umyśle, gdyż właśnie rozpoczęły się zajęcia w szkole rodzenia (ale ten czas leci!). I to było to, czego bardzo potrzebowałam. Coś, co zwróciło mi wiarę w sens przygotowań i poczucie, że jednak wiele ode mnie zależy.

Tym, co szczególnie dodało mi skrzydeł był mój wniosek, że sposób w jaki starałam się nastawiać przez ostatnie miesiące do rozwiązania, jest pokrewny z podejściem propagowanym w szkole rodzenia. Czyli intuicyjnie dokonałam dla siebie dobrych wyborów, bo innym kobietom to też pomaga. To bardzo cenne wzmocnienie! 

Bardzo się cieszyłam z obecności mojego męża. Nie byłabym w stanie wszystkiego mu powtórzyć (mimo dość obszernych notatek). Wartość jego uczestnictwa polega też na tym, że może wyłapywać informacje ważne z jego punktu widzenia, tak by mógł jak najlepiej spełnić się w roli. Ja natomiast jestem zainteresowana innymi aspektami i na nich się skupiam. Dzięki temu jeśli o czymś zapomnę, będzie mi mógł przypomnieć hasłowo - bo słyszeliśmy dokładnie ten sam przekaz. Co dwie głowy to nie jedna :)

Z niecierpliwością czekam na kolejne zajęcia w szkole - a te już za tydzień. 


fot.www.successtroughselfimprovement.com
fot.www.hardcourtlessons.blogspot.com



sobota, 1 marca 2014

Za pakowanie torby czas się brać!!!

Z początkiem marca zdałam sobie sprawę, że ciąża już prawie na finiszu, więc najwyższy czas pakować torbę do szpitala.

Wprawdzie data porodu wynikająca z kalendarza jest przewidziana na 26 kwietnia, ale pomiary płodu wykazują niezmiennie, że młody jest spory jak na swój wiek i wygląda już na 2 tygodnie starszego. A to może znaczyć, że szybciej się będzie chciał wybrać na ten świat. Czyli bliżej początku kwietnia niż końca, a to już za niewiele ponad miesiąc!  

Do tej pory niespiesznie zabierałam się do kompletowania wyprawki szpitalnej. Jakoś ciągle wydawało mi się, że mam jeszcze przecież duuuużo czasu :) Teraz jednak zaczynam odczuwać niewielką presję, więc motywacja jest i trzeba ją wykorzystać. Zwłaszcza, że tak naprawdę nie mam jeszcze mnóstwa rzeczy!!!

Lista szpitalnych przebojów

Zdobyłam 3 różne listy niezbędnych do zabrania rzeczy. Jedną ze szpitala (zawiera konieczne minimum), drugą od znajomej (spisała, co z jej praktyki się przydaje), a trzecią z ...marketu (była do zabrania w dziale akcesoriów dla mamy i dziecka). Z tych trzech list przepisałam te rzeczy, które się powtarzają (znaczy są naprawdę istotne) i tak powstała moja własna lista.

Dodatkowo lista szpitalna zawiera dopisek, że na wierzchu (najbardziej dostępne) mają być rzeczy dla mamy na porodówkę, a dopiero w dalszej kolejności rzeczy dla dziecka (niby logiczne, ale pewnie napisali, bo rozchwiane emocjonalnie kobity widocznie miały inną koncepcję kolejności :))

A moją ulubioną pozycją na liście są i tak "kanapki dla taty" :)


fot.www.babyonline.pl
fot.www.perfectlunch.pl
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...