sobota, 5 kwietnia 2014

Dyplomowani rodzice, czyli podsumowanie szkoły rodzenia - cz. 1

Udało się! Uczestniczyłam we wszystkich pięciu zajęciach szkoły rodzenia. Ostatnie z nich przypadały na mój 37 tydzień ciąży, więc gdy zapisywałam się do szkoły w styczniu, moja obecność stała pod znakiem zapytania. Mogłam już przecież w tym czasie wprowadzać w życie nauki teoretyczne, zwłaszcza dotyczące tematu porodu :)

Ale nie, syn zdaje się postanowił być donoszony (i słusznie! gdzież mu będzie tak dobrze, jak u mamy? ;p), dzięki czemu w dobrej formie wzięłam udział w każdym ze spotkań coachingowej szkoły rodzenia. 


Spóźnieni na lekcję?


Na pierwszych zajęciach podano sporo informacji o sprawach, o które warto zadbać od początku ciąży - np. o jakie badania koniecznie upomnieć się u lekarza, albo jak optymalnie skompletować wyprawkę dla dziecka. 
W tym momencie zastanowiłam się, jaki jest optymalny czas na przyjście do szkoły rodzenia. No bo gdybym akurat nie miała lekarza, który bardzo o mnie dba i kieruje na niezbędne badania, to po usłyszeniu takich informacji mogłabym mieć poczucie, że coś przegapiłam, że powinnam przyjść na takie zajęcia wcześniej. Tylko kiedy wcześniej? Bo na pewno nie w pierwszym trymestrze, kiedy jeszcze zupełnie inne rzeczy zaprzątały mi głowę. Nawet drugi wydawał mi się ciągle zbyt odległy od rozwiązania, żebym miała ochotę słuchać o porodzie. Wydaje mi się, że właśnie teraz mam najbardziej podatny umysł na przyjmowanie wszelkich informacji, bo zwyczajnie mnie interesują w miarę zbliżania się terminu porodu - tyle, że na uwzględnienie wielu omawianych kwestii mogłoby już być za późno. Na szczęście nie mam poczucia, że coś zawaliłam, albo pominęłam z niewiedzy. 



Oddychaj za siebie i dziecko


To hasło szczególnie zapamiętałam z zajęć, których tematem był poród. Podobnie jak diagram stosunku wdechu do wydechu (1/2 do 2/3) i pojęcie "triady Reada" (błędne koło lęku, napięcia i bólu). Samemu oddechowi prowadzące (coach i położna) poświęciły naprawdę dużo uwagi - zarówno technice jak i funkcji. I słusznie, bo prawidłowy oddech przeponowy załatwia nam takie sprawy jak kontrola emocji, redukcja bólu, pokonanie zmęczenia, wzrost energii (w czasie porodu i w życiu w ogóle), a przede wszystkim pozwala dotlenić dziecko. Oddech jest najlepszym pomocnikiem na porodówce, a podobno najczęściej bagatelizowanym lub nawet wyśmiewanym. Hmm, ciekawe przez kogo.


Bez bólu ani rusz! 


Jako że większość uczestniczek szkoły rodzenia podała strach przed bólem porodowym jako jedną ze swoich głównych obaw, tematowi temu została poświęcona również dłuższa chwila. Trochę było o mechanizmach powstawania bólu jako takiego i o samym porodowym. Pracowaliśmy na przekonaniach związanych z bólem i wybieraliśmy te wspierające np. ból jest informacją o postępie porodu, informacją o dziecku gotowym do wyjścia, sygnałem do mobilizacji organizmu. Jeśli potraktujemy go jako sprzymierzeńca, a nie wroga, to nie tylko go złagodzimy, ale też przyspieszymy poród i zachowamy więcej energii. Możemy wykorzystać w tym celu narzędzia takie jak afirmacje i wizualizacje oraz w razie potrzeby metody farmakologiczne. 


Kryzys 7-go centymetra



Ten kryzys to dla mnie zupełna nowość, nigdy o tym nie słyszałam. Być może dlatego, że nikogo nie wypytywałam o przebieg pierwszej fazy porodu zbyt szczegółowo. To ważna informacja zwłaszcza dla osób towarzyszących, czyli najczęściej tatusiów. Jeśli mają świadomość występowania owego kryzysu, to będą potrafili odpowiednio zareagować i wesprzeć partnerki. Dzięki temu zamiast opadać z sił razem z nimi, dodadzą otuchy mówiąc, że meta już blisko. Jeśli oczywiście pary zdecydują się na poród rodzinny (tu plus dla prowadzących za pokazywanie zalet takich porodów, ale pozostawienie ostatecznej decyzji uczestnikom, bez narzucania swoich poglądów). 

"Ty nie rodziłaś - ty miałaś cesarkę"


Osobiście nigdy nie spotkałam się z wartościowaniem porodów, jakoby tylko poród siłami natury zasługiwał na miano "rodzenia", a cięcie cesarskie było pójściem na łatwiznę. Ale takie opinie można wyczytać choćby na forach internetowych. 


Po rozmowach z wieloma kobietami, które rozwiązywały ciążę w jeden z tych dwóch sposobów, nasunął mi się tylko jeden wniosek: kobiety rodzące naturalnie cierpią fizycznie w trakcie porodu (skurcze), a te po cesarce - po zabiegu (ból rany i dyskomfort związany ze znieczuleniem). Ani jedne ani drugie nie stwierdzały, że ich poród był bezbolesny, albo łatwiejszy.


Wspominam o tym dlatego, że kwestia wartościowania porodów została poruszona w szkole, tyle że nie z uwagi na jakiś społeczny ostracyzm, ale ze względu na nasze własne wyobrażenia. Prowadzące uwrażliwiały na fakt, że każdy rodzaj porodu spełnia swój cel, jakim jest wydanie dziecka na świat i nie ma sensu czuć się gorszą, jeśli się okaże, że nasza ciąża zostanie rozwiązana zabiegiem. Trzeba mieć świadomość, że każdy poród może zakończyć się cięciem cesarskim i jeśli będziemy przygotowane na taką ewentualność, to unikniemy niepotrzebnych rozczarowań. Coś w tym musi być, bo znam kilka kobiet, którym tak zależało na naturalnych porodach, że były bardzo zawiedzione, gdy okazało się to niemożliwe ze względów zdrowotnych. 


Odnośnie cesarek, tym co wyjątkowo wryło mi się w pamięć na tych zajęciach były rady położnej, by po cięciu nie zwlekać z informowaniem personelu i konieczności podania środków przeciwbólowych, bo gdy ból będzie już nasilony, środki nie zadziałają. 



część druga podsumowania -> tutaj



fot.www.miskuleczka.pl

fot.www.kallkwiktburystedmunds.co.uk
fot.www.jezykiemdziecka.wordpress.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...