niedziela, 20 kwietnia 2014

Blaski i odcienie ciąży

Kilka dni przed terminem porodu uważam za dobry czas na podsumowanie ciąży. Właściwy tytuł powinien brzmieć "blaski i cienie", bo przecież ostatnich 9 miesięcy nie było nieustającą sielanką. Jednak na razie skupię się na jasnych stronach. Po pierwsze dlatego, że jeszcze je pamiętam :). Po drugie negatywy wydają mi się dość oczywiste i związane są głównie ze zmianami samopoczucia, wyglądu, kondycji, stylu życia. Co więcej pozytywne aspekty były tymi, które mnie w dużej mierze zaskoczyły, bo za czasów, gdy uważałam, że macierzyństwo jest nie dla mnie, nie potrafiłam się doszukać ani jednego plusa bycia w ciąży. Jak pamiętacie z poprzednich wpisów, kobiet w ciąży było mi najczęściej żal ze względu na konieczność dźwigania ciężaru fizycznego i emocjonalnego...

Dziś mogę z całą pewnością powiedzieć, że tych 9 miesięcy było czasem wyjątkowym. I wcale nie dlatego, że mogłam być rozkapryszoną księżniczką, wokół której wszyscy skakali i spełniali zachcianki (tak na dobrą sprawę ani razu nie obudziłam męża w środku nocy z poleceniem przywiezienia mi ze sklepu czegoś specjalnego do zjedzenia). Też nie dlatego, że mogłam wymigiwać się od różnych obowiązków pod pretekstem gorszego samopoczucia. Jakoś nie miałam potrzeby "nadużywania" swojego stanu. Różne humory, jeśli już mnie dopadały, nie odbiegały swoim natężeniem od tych sprzed ciąży, więc raczej nie umęczyłam otoczenia (chyba :)). Jeśli już musiałam się wygadać, szczęśliwie udawało mi się znaleźć odpowiedniego adresata, albo odpowiednią aktywność do rozładowania napięcia. 

Plusy dodatnie 

Do czynników ułatwiających przetrwanie ciąży, choć zupełnie ode mnie niezależnych, zdecydowanie zaliczam porę roku i warunki pogodowe. Gdyby zachodzenie w ciążę odbywało się na życzenie, polecałabym każdemu wakacje, tak by ostatni trymestr przypadał na przełom zimy i wiosny, kiedy temperatury nie są nieznośnie wysokie (brak obrzęków i lejącego się potu z czoła). Ja miałam dodatkowo to szczęście, że tegoroczna zimna była wyjątkowo mało zimowa, więc nie było ryzyka poślizgnięcia się na lodzie, czy poważnego przemarznięcia. Przeciwnie, miałam do dyspozycji wiele bardzo ciepłych dni już w lutym, a marzec i kwiecień były już prawdziwie wiosenne. To dawało okazję do spędzania czasu na świeżym powietrzu i pozytywnie wpływało na moje samopoczucie. Warunki drogowe były bardzo dobre, dzięki czemu mogłam przemieszczać się samochodem praktycznie bez ograniczeń (z adapterem na pas) do samego końca. 

Okres ciąży był dla mnie okazją do przewartościowania wartości. Od momentu, gdy postawiłam na pierwszym miejscu dbałość o siebie ze względu na noszone pod sercem dziecko, cała reszta spraw ważnych i ważniejszych ułożyła się we właściwej kolejności już sama. Dobro dziecka okazało się dla mnie tak silnym punktem odniesienia, że właściwie nie miałam większych wątpliwości odnośnie podejmowanych decyzji. Nagle wiedziałam, w co warto inwestować czas i energię, a co sobie podarować (choćby tymczasowo) i o dziwo z czasem coraz mniej buntowałam się przeciwko ograniczeniom, jakie ten stan nakłada. Z tego doświadczenia biorę sobie wniosek, że jeśli w przyszłości postawię sobie inny - równie ważny - cel, to jestem w stanie wiele w życiu przemeblować, żeby go zrealizować. I zrobię to z poczuciem, że naprawdę warto. 

Innym moim okołociążowym spostrzeżeniem jest fakt, że nauka świadomego oddychania i skupienia się na ciele doprowadziła do zwiększenia samoświadomości. Stopniowo stawałam się coraz bardziej asertywna i wiedziałam, czego chcę. Szczytem determinacji było poszukiwanie w 8 miesiącu ciąży wody w atomizerze (albowiem wyczytałam, że przydaje się na porodówkę do spryskiwania twarzy), a gdy nie upolowałam jej w kilku drogeriach, postanowiłam zadowolić się samym spryskiwaczem, do którego po prostu wlewa się wodę. Ale i zdobycie tegoż akcesorium nie przyszło mi łatwo (w marketach rozglądałam się za czymś takim pomiędzy sprzętami fryzjerskimi, a ogrodowymi), jednak szukałam aż do skutku, aby z dumą wreszcie wykreślić tą pozycję z listy wyprawkowej. Nie miałam pojęcia, że taki ze mnie uparciuch :)

W czasie tych kilku miesięcy odkryłam w sobie spokój. To taki rodzaj pewności, że wszystko tocząc się swoim rytmem zmierza we właściwym kierunku. I że nie muszę niczego popędzać, przyjdzie w swoim czasie. Jak choćby faza wicia gniazda, która dopadła mnie dość późno. Dzięki temu coraz lepiej potrafię cieszyć się stanem obecnym i dniem dzisiejszym bez zbytecznego zamartwiania się o jutro, albo o to, co za rok. To dla mnie niezwykła przemiana, ponieważ dawniej bardziej zajmowało mnie to, co jeszcze przede mną, co niezrealizowane, niż bycie tu i teraz. Nie znaczy to, że teraz już nie robię planów na przyszłość albo że niczym się nie martwię. Różnica polega na tym, że mając milion spraw do załatwienia potrafię się wyłączyć i nie myśleć o nich non stop. Robię stop-klatkę i korzystam z uroków chwili bieżącej. 

Obok spokoju rozwinęłam też w sobie elastyczność. Mam na myśli zgodę na nieoczekiwane zwroty akcji bez poczucia rozczarowania, że "przecież nie tak miało być!". Jestem bardziej otwarta na wydarzenia losowe, czyli wszelkie miłe i mniej miłe niespodzianki, co jest u mnie kompletną nowością, jako że zwykle lubiłam być panią sytuacji i mieć poczucie kontroli nad wszystkim w swoim życiu. Jestem mile zaskoczona tą otwartością, gdyż kurczowe trzymanie się swoich własnych wytycznych niejednokrotnie wpędzało mnie w poczucie nieskuteczności i zwątpienia, że coś idzie nie po mojej myśli. A w życiu nie wszystko jest takie, jak chcemy, dlatego z im większym luzem uda mi się do niego podejść, tym mniejsze koszty psychiczne poniosę. 


Przez cały okres ciąży w przeważającej większości cieszyłam się względnie dobrym nastrojem. Mogę więc śmiało powiedzieć, że ta rzekoma ciążowa humorzastość nie dopada wszystkich bez wyjątku. Oczywiście postronni obserwatorzy mogą mieć inne zdanie w tym temacie, ale piszę jak jest z mojego punktu widzenia. Bo tak się składa, że gdy miewam okresy emocjonalnej chwiejności, to jest to dla mnie samej nie mniej uciążliwe niż dla otoczenia (dokładnie tak, nie mogę wtedy ze sobą wytrzymać!).

I jeszcze słówko o mojej formie fizycznej. Z dumą mogę powiedzieć, że udało mi się zachować taką sprawność ciała, która pozwoliła mi na robienie sobie samodzielnego pedicure i innych zabiegów kosmetycznych nawet w 9 miesiącu. Nie powiem, że była to bułka z masłem, bo obcinanie paznokci stóp było dłuuugim rytuałem, ale byłam zadowolona z tego zakresu samodzielności przy dużym już brzuchu (mogło być przecież znacznie gorzej). A jeśli już z rzadka prosiłam o pomoc w założeniu skarpetek, to raczej z lenistwa, niż z fizycznej niemożliwości. Za to nie było "zmiłuj" jeśli chodzi o poruszanie się, bo klatka schodowa w domu wymusza bycie w ciągłym ruchu, a przebiegów w dół i w górę każdego dnia robi się sporo (im bardziej zaawansowana skleroza, tym więcej :)). 

Do fizycznych aspektów dobrego samopoczucia zaliczam też zdrowie jako takie. Mimo jesieni i zimy w ogóle nie chorowałam, co cieszyło mnie szczególnie, gdyż podobno w ciąży miewa się obniżoną odporność. Nie sądzę jednak, że w moim przypadku odporność wzrosła, po prostu zdrowie musiało być efektem większej dbałości o siebie (np. w zimie ubierałam czapkę, bo ciepło było ważniejsze niż nienaruszona fryzura). Liczę na to, że ta troska o zdrowie zostanie mi na dłużej, bo jako matka muszę być podwójnie zdrowa, aby móc się zajmować delikatnym i wrażliwym maluszkiem. 

Po 9 miesiącach z zadowoleniem podsumowuję, że ciąża upłynęła mi naprawdę sympatycznie. Była okresem licznych zmian, odkryć, doznań, doświadczeń. Niezależnie od tego, czy odczucia te były spowodowane zmianami hormonalnymi czy jakimikolwiek innymi czynnikami, cieszę się, że stały się moim udziałem. Dzięki temu jestem żywym przykładem na to, że ciąża nie musi ciążyć!

Rekomendacji brak

Czy polecam bycie w ciąży? Nie :) Nie mogę polecić, bo nie mogę zagwarantować, że każdej kobiecie ciąża upłynie tak radośnie jak mnie. Ja po prostu jestem szczęściarą, której los pozwolił cieszyć się tym stanem w takim stopniu. Ten blog też nie służy(ł) reklamowaniu ciąży, jako doświadczenia, które koniecznie warto zdobyć. Jest po prostu spisem subiektywnych odczuć, które w takiej kombinacji przydarzyły się akurat mnie. Przypomnę, że mi nikt nie był w stanie skutecznie "sprzedać" ciąży. Musiałam sama się do niej przekonać, dorosnąć, zapragnąć. I oto niepostrzeżenie jestem już na finiszu!

Pozdrawiam serdecznie wszystkich moich Czytelników!


Psycholożka (jeszcze) w ciąży


fot.www.mediacontour.com
fot.www.overgroundonline.com
fot.www.homegymz.com
fot.www.4hdwallpapers.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...