poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Przestroga nie tylko dla ciężarnych

Znacie powiedzenie "Uważaj o co prosisz, bo możesz to dostać"? 

Ten wpis piszę ku przestrodze. Jeśli ktoś jeszcze nie przekonał się we własnym życiu co do słuszności tej prawdy, to jeszcze ma szansę się nad tym zastanowić. Tymczasem przedstawiam moje doświadczenie.

Generalnie mogę powiedzieć, że jestem zadowolona ze swojego życia. Wprawdzie chętnie dokonałabym paru zmian w sobie i otoczeniu, ale staram się nie wybrzydzać i doceniać to, co mam. Jednocześnie pracować nad tym, na co mam realny wpływ. Jest jednak taka rzecz, która mimo moich wielu prób, ciągle wymyka się spod kontroli. To jest sen. 

Jeśli wierzyć w prawdziwość teorii o sowach i skowronkach, to ja zdecydowanie należę do tych pierwszych. Niezależnie od pory pójścia spać, nie jestem zdolna wstać o poranku bez budzika. Oczywiście praca i inne obowiązki wymuszają pobudkę, ale bez zewnętrznego przymusu mój organizm nie reaguje na próby obudzenia się po dobroci. To sprawia, że niejednokrotnie miewam poczucie przesypiania życia, niewykorzystania czasu. Bywa, że mój brak dyscypliny w tym temacie przeszkadza mi bardziej, niż zwykle, więc sięgam po kolejną technikę, mającą zmienić mnie w rannego ptaszka. Niestety zmiany, nawet jeśli są, to krótkotrwałe i zawsze okupione ogromnym wysiłkiem. Ewidentnie czuję, że to próba zawrócenia kijem rzeki, działanie wbrew mojemu zegarowi biologicznemu. 

W takich momentach myślę sobie: jakże bym chciała budzić się co rano wyspana i rześka, tak bym nawet dzień wolny mogła spożytkować już od poranka, a nie dopiero leniwie od południa!

Gdy Morfeusz wypuszcza z objęć

Trzeci trymestr, a uściślając ostatnie dwa miesiące ciąży, to dla mnie wiele nieprzespanych nocy. Albo nie mogę się dobrze ułożyć, albo swędzi mnie skóra, albo muszę odwiedzić toaletę. Wielokrotnie zasypiam dopiero o 4.00, 5.00 nad ranem - już chyba tylko ze zmęczenia, przesypiam 3-4 godziny i budzę się. Początkowo bardzo mnie to męczyło, bo wolałam się wysypiać w nocy, a nie odsypiać potem za dnia nocy, która wcale nie musiała być zarwana. 

Nigdy wcześniej nie cierpiałam na bezsenność, przeciwnie - nie oszczędzałam sobie snu. Stąd nie miałam pojęcia, że to takie wyczerpujące. Gdy jednak nie skutkowały żadne metody uśpienia się (techniki relaksacyjne, powtarzanie mantr, uspokajanie oddechu, cieplejsze niż zwykle ubranie, gorący prysznic przed samym położeniem się do łóżka, długi spacer wieczorem itp.), postanowiłam zmienić nastawienie. Przestałam mianowicie traktować bezsenność jako problem i nie kładę się do łóżka zanim nie poczuję, że zaraz zasnę. Tym sposobem bywam aktywna przez całą noc, padam zmęczona ok. 6.00 i po trzech godzinach budzę się jakby nigdy nic. 

Mówię i mam!

W jedną z takich nocy, które dla mnie były dniem, zadowolona z faktu, że moja bezsenność przysłużyła się przeczytaniu dodatkowej książki, na którą normalnie nie wygospodarowałabym czasu, odkryłam, że oto właśnie moje prośby zostały wysłuchane. Bo czyż nie o to mi chodziło? Przecież chciałam wstawać o normalnej porannej porze pomimo późnego "sowiego" chodzenia spać. I dokładnie to dostałam. Nie dość, że mogę zasypiać później, to jeszcze wybudzam się po tej króciutkiej nocce sama, bez budzika. 

I wtedy przypomniałam sobie słynne "Uważaj o co prosisz...". Ja ewidentnie dostałam. Doby, w których do funkcjonowania wystarczyła mi minimalna ilość snu oraz wybudzanie się bez budzika, bez potrzeby dosypiania sobie. Zyskałam w ten sposób dodatkowe godziny do wykorzystania, ale nie musiałam przy tym rezygnować ze snu, który tak lubię. Po prostu zmniejszyło mi się zapotrzebowanie na sen i nie wiązał się z tym najmniejszy wysiłek z mojej strony! 

Trochę czasu mi zajęło, żeby "z tego sęka zrobić sękacz", jakby to powiedział Dale Carnegie, ale w porę zauważyłam plusy sytuacji i zaczęłam w pełni wykorzystywać ten bonusowy czas. I korzystam nadal, póki jeszcze czas, którym gospodaruję, mogę nazwać moim...   

A zatem... uważajcie o co prosicie! :)


fot.www.diablodesign.eu
fot.www.knowgifts.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...