Czy wszystkie kobiety muszą być matkami? Czy wszystkie kobiety chcą być matkami? Czy każda kobieta odczuwa instynkt macierzyński? Czy można cieszyć się pełnią swojej kobiecości, nie realizując się w tej roli?
O nastoletnich matkach mówi się: "one nie dojrzały do macierzyństwa, bo same są jeszcze dziećmi". Takie myślenie zakłada, że kobieta im starsza, tym bardziej dojrzała i gotowa na bycie matką. A co z kobietami, które już dawno nastolatkami nie są, a ciągle nie odczuwają potrzeby posiadania dziecka? Też nie dorosły?
Nie znam żadnej 30- czy 40-letniej kobiety, która swą bezdzietność tłumaczyłaby niedojrzałością. W swej naturze raczej zawsze chcemy uchodzić za ludzi rozumnych, dojrzałych, odpowiedzialnych itp., więc wydawało mi się, że przyznanie się do niegotowości na dziecko w tym wieku nie wchodzi w grę. Dlaczego więc niektóre kobiety już niemal od ukończenia szkoły podstawowej nie mogą się doczekać chwili założenia rodziny, podczas gdy dla innych wszystko na świecie wydaje się być ciekawsze od posiadania potomka?
Zanim obudzi się (cię) instynkt
Wielokrotnie w latach mojej wczesnej młodości, która z biologicznego punktu widzenia była najlepszym okresem na urodzenie dziecka, zastanawiałam się jak to jest z tym instynktem macierzyńskim. Czy rzeczywiście znacznie poprzedza starania o dziecko i jest tak silny, że nie da się go przegapić? Czy może jednak o wiele więcej dzieci pojawia się z "wpadki" niż by to wynikało z publicznych deklaracji? A może wielu rodziców to ludzie wyluzowani, którzy biorą, co przynosi życie i ani specjalnie dzieci nie planują, ani też się przed nimi specjalnie nie wzbraniają?
Przez te wszystkie lata temat intrygował mnie tym bardziej, że obiektywnie rzecz biorąc miałam całkiem sporo okazji na "złapanie bakcyla". Wiem nawet, że część mojej rodziny po cichu liczyła na to, że jak tak się naoglądam cudzych dzieci (=uroczych słodziaków ich zdaniem), to zachce mi się własnego. Tymczasem były mi one zupełnie obojętne, co więcej żal było mi moich koleżanek czy kuzynek, że takie były umęczone przez wrzeszczące bachory i nie miały czasu dla siebie. Oczywiście potrafiłam zrozumieć, że tym kobietom macierzyństwo dało szczęście i spełnienie, ale nie widziałam w tym drogi dla siebie. Nie zaglądałam ludziom do wózków ani nie szukałam kontaktu z dziećmi w żadnym wieku. Wizyty u rodziców małych dzieci najczęściej bywały dla mnie męczarnią, bo nie dość że nie dało się spokojnie porozmawiać (jak spostrzegłam, matki nie mają aż tak podzielnej uwagi, żeby konwersować jednocześnie z dzieckiem i kimś jeszcze innym), to spotkanie upływało przy akompaniamencie wiecznego jazgotu (głosy dzieci, dźwięki rozrzucanych zabawek itp.). Raz po raz utwierdzałam się w przekonaniu, że to nie dla mnie.
Nawet kilka semestrów psychologii rozwoju człowieka/dziecka na studiach nie wywołało żadnego przełomu. Owszem, chętnie przeprowadzałam wszelkie programowe badania (np. dziecięcych odruchów), ale było to dla mnie interesujące bardziej jako fenomen ludzkiego rodzaju i rozwoju nauki - że każdy człowiek, od swoich narodzin, przechodzi te same etapy rozwoju. Na tym jednak moja fascynacja się kończyła.
Jednego byłam pewna - jeśli zapragnę być matką, to na pewno dowiem się o tym pierwsza. Byłam tak odporna na wszelkie "kampanie prorodzicielskie" fundowane mi w formie subtelnych, acz czytelnych aluzji, że im większe wyczuwałam naciski, tym bardziej obojętniałam. Uchwyciłam się jak rzep słów wypowiedzianych kiedyś przez słynną polską supernianię: "nie każda kobieta nadaje się na matkę" i w ten właśnie sposób zaczęłam o sobie myśleć. Skoro nie chcę, to pewnie z czegoś to wynika i nie ma się do czego zmuszać. Jednocześnie ani przez chwilę nie czułam się gorsza, czy mniej kobieca z tego powodu, bo lubiłam swoje życie. Pewnie dlatego nie robiłam nic, żeby się przekonać, że może jednak warto byłoby zmienić zdanie. Generalnie moja postawa nie stanowiła dla mnie problemu i nie widziałam powodu, żeby szukać dziury w całym.
Gdy w pewnym momencie zaczęły we mnie kiełkować pierwsze myśli o własnym dziecku, z ciekawością obserwowałam zmiany, które zachodziły w mojej głowie. Dojrzewały powoli, niewymuszone i niepoganiane przez nikogo, choć początkowo trudno było mi uwierzyć, że one pochodzą z mojego wnętrza – były tak niepodobne do wszystkich poprzednich! Nie raz nawet rozglądałam się, czy nie ma obok mnie jakiegoś suflera podpowiadającego, co mam myśleć :) Jednak gdy każdorazowe przyłapanie się na wyobrażaniu sobie siebie jako matki maluszka, wywoływało we mnie radość, o jaką nigdy się nie posądzałam, był to dla mnie wyraźny sygnał, że nie mam omamów słuchowych, a głos jaki słyszę jest wyłącznie moim wewnętrznym głosem.
Dlatego dziś jestem z siebie maksymalnie dumna. Jestem dumna, ponieważ uszanowałam siebie, zaufałam sobie i dałam sobie prawo do własnych wyborów. I choć zawsze wierzyłam, że wierność sobie się opłaca, to w tym przypadku przekonałam się o tym dobitnie. Dzięki temu udało mi się poczuć autentyczne pragnienie dziecka z tak wielką mocą, z jaką kiedyś odczuwałam niechęć, a może nawet większą. I naprawdę niczyja zewnętrzna perswazja nie miała takiej siły.
Muszę przyznać, że zachowanie postawy asertywnej w tym temacie nie zawsze było proste. Tym bardziej teraz cieszy fakt, że pozwoliłam sobie spokojnie dojrzeć do tej ważnej, a może najważniejszej, życiowej decyzji. To ogromnie budujące, gdy ma się poczucie, że jest się swoim najlepszym doradcą i że dobrze się na tym wychodzi, gdy działa się spójnie ze swoimi wartościami i przekonaniami.
Ostatecznie jestem nie mniej zaskoczona rozwojem zdarzeń, niż moja rodzina i znajomi. Kto by pomyślał... Na pewno nie ja :)
Życzę wszystkim kobietom w wieku rozrodczym cierpliwości w oczekiwaniu na instynkt macierzyński lub akceptacji w przypadku jego braku (ponieważ uważam, że kobieta nie-matka jest tak samo pełnowartościowym człowiekiem), a osobom z otoczenia wyrozumiałości i szacunku dla cudzych wyborów życiowych, jakkolwiek nieszablonowe by one były.
fot. www.mcl.as.uky.edu
fot. www.layoutsparks.com