sobota, 25 stycznia 2014

Blogroll

Uaktywniłam zakładkę "Polecam" z prawej strony. Lista może nie jest imponująca rozmiarowo, ale przydatna merytorycznie. 

O portalu Parenting pisałam już na początku i właściwie do dziś fachowo odpowiada on na większość moich wątpliwości. Kilka ciekawych blogów prowadzonych przez mamy znalazłam przy okazji szukania odpowiedzi na różne pytania ciążowe i na niektóre z nich zaglądam regularnie. Natomiast portal MamaZone poleciła mi koleżanka, żebym sobie oglądała animacje, jak rozwija się płód tydzień po tygodniu. To krótkie nagrania z głosem Krystyny Czubówny idealnie pasującym do tej jakże przyrodniczej tematyki :) Również portal Zapytaj Położną prezentuje opis przebiegu ciąży z podziałem na tygodnie z uwzględnieniem samopoczucia mamy, dziecka i... taty :) Do tego sympatyczna grafika na wesoło i żywa kolorystyka portalu sprawiają, że często tam zaglądam.  


fot.www.sheknows.com

piątek, 24 stycznia 2014

Numer 1

Ostatnio uważniej przyglądam się rzeczom i aktywnościom, które pochłaniają mój czas i zdecydowałam, że pora już zwolnić tempo. Zgadzam się z opinią, że ciąża to nie patologia, jednak czuję, że jest to stan zbyt szczególny (dla mnie), zbyt ważny (dla rozwoju dziecka), zbyt krótki i ulotny, żeby traktować go jak każdy inny okres w życiu. 

Wejście w trzeci trymestr

Oczywiście praca i ciąża są do pogodzenia, ale dostosowanie miejsca pracy do własnych potrzeb pochłania całkiem sporo energii np. w moim przypadku chodziło o wygospodarowanie przerwy na regularne posiłki, częste wstawanie od biurka żeby się przespacerować (profilaktyka przeciwobrzękowa, przeciwżylakowa, przeciwbólowa itp). Jeśli do tego dodać jeszcze coraz częstsze problemy ze snem (ból kręgosłupa, powiększający się brzuszek utrudniający znalezienie wygodnej pozycji), to okazało się, że do pracy chodziłam coraz bardziej zmęczona, a czas wolny po pracy zamiast przeznaczać na chociażby ćwiczenia, musiałam poświęcić na regenerację i odespanie. Nie mówiąc już o tym, że poranne wstawanie po coraz słabiej przesypianych nocach stało się koszmarem, a paradoksalnie musiałabym wstawać jeszcze wcześniej, żeby się ze wszystkim wyrobić na moich zwolnionych obrotach. Ostatecznie kończyło się na pospiesznym jedzeniu śniadania, czasem na stojąco, by po chwili wsiąść w auto i dojechać (za) szybko do pracy. 

Poza tym zima tego roku okazała się tak łaskawa, że za każdym razem gdy wyglądałam przez okno w pracy i widziałam bezchmurne niebo, myślałam sobie: "hej mamuśka! dziecko z pewnością miałoby teraz większy pożytek ze spaceru po parku, niż z tego twojego siedzenia przed komputerem!". W praktyce spacer (czy nawet marsz z kijkami) zapewniałam sobie prawie codziennie, ale dopiero po powrocie z pracy, czyli niestety już po zmroku.


Długa lista priorytetów to brak priorytetów

Gdy położyłam na szali to, co kobiecie w ciąży potrzebne jest najbardziej, czyli dużo ruchu na świeżym powietrzu, ćwiczenia, wystarczająca ilość snu, relaks, zdrowe jedzenie (plus czas potrzebny na jego przygotowanie i spokojne spożycie), redukcja stresu, to okazało się, że doba jest jednak za krótka, żeby zmieścić w niej jeszcze pracę na pełny etat. Bo przecież w domu też czekają obowiązki i dodatkowe zajęcia. Jeśli jeszcze pod uwagę wzięłam fakt, że z każdym tygodniem jest mi coraz ciężej fizycznie, uznałam, że nie warto się tak forsować. Decyzja była więc prosta.

Ostatni dzień w pracy był dość specyficzny. Gdy zrobiłam porządek na biurku, aby przygotować miejsce pracy dla mojego zastępcy i przekazałam resztę niedokończonych spraw pozostałym pracownikiem, byłam już właściwie wolna. A jednak przez długi czas nie potrafiłam po prostu powiedzieć "cześć" i wyjść. Plątałam się jeszcze przez jakąś chwilę, jakbym na coś czekała. Chyba nawet wiem, na co. Na czyjeś zapewnienie, że będą na mnie czekać. Albo że mam szybko wracać, bo jestem im potrzebna. Nie, nikt nie zatrzymywał mnie w ten sposób. Poczułam ten znajomy rodzaj ukłucia, którego doświadczyłam przed kilkoma miesiącami, kiedy szukali pracownika na moje miejsce. I znów wróciły refleksje sprzed ciąży, że nie ma właściwie dobrego momentu na zrobienie sobie przerwy w CV. Że trudno zignorować poczucie, że coś mnie ominie. 

Z dzieckiem na spacer!

Jednocześnie wychodząc miałam poczucie, że to niezwykle ważna chwila. Zaczyna się nowy rozdział. Poczułam ekscytację na myśl, że nazajutrz obudzi mnie co najwyżej słońce, bo na pewno nie budzik. I zorganizuję sobie dzień tak, jak mi na to siły pozwolą. I pójdę na długi spacer w samo południe. Bez pośpiechu i bez zegarka! Może i nawet bez torebki (no to akurat muszę jeszcze dobrze przemyśleć ;p). Ale na pewno z dzieckiem! :)


fot.www.disneybaby.com
fot.www.onlinehorsebollege.com
fot.www.womenworld.org


środa, 22 stycznia 2014

Kiedy wychodzi?

W poczekalni u lekarza przez chwilę przyglądał mi się dziś pewien jegomość. Zerkał raz po raz na mój brzuch przyodziany popisową koszulką ze smerfem, próbował łapać kontakt wzrokowy, zaczął się uśmiechać. 

W końcu zapytał wskazując na brzuch: "Kiedy wychodzi?"

Ależ mnie rozbawił! Oczywiście odpowiedziałam równie grzecznie jak on zapytał (co się okazało jedynie wstępem do dłuższej wymiany zdań). W tym samym czasie nie mogłam powstrzymać obrazów pojawiających się w mojej wyobraźni na hasło "dziecko wychodzi". 
Wyobraziłam sobie mianowicie, że dziecko przychodzi na świat ot tak, w chwili kiedy się na to zdecydowało. I tak oto najpierw pakuje swoje manatki w brzuchu, może zwija sobie pępowinę w rulon, albo bierze pod pachę łożysko i po prostu wychodzi. Otwiera sobie najpierw drzwi (szyjkę macicy), potem swobodnie przechodzi przez dalszą część kanału rodnego, aż na końcu tunelu ujrzy światło. Zaczerpuje trochę oddechu (dokładnie tak, jak na basenowej zjeżdżalni chwilę przed wypadnięciem z rury do wody) i oto jest. Wychodzi i pozdrawia wszystkich oczekujących...
Gdybym tak sobie potrafiła odtworzyć ten "filmik" na porodówce, to może zdołałabym się nieco rozluźnić i odprężyć. Albo może jednak to nie jest najlepszy pomysł. No bo jeśli bym się zbytnio oddała tym wizualizacjom, to zamiast przeć, mogłabym chcieć przekonywać położną, że mój syn przecież sam sobie wyjdzie... :) 


fot.www.rzeszow4u.pl

wtorek, 21 stycznia 2014

FAQ: ciąża

Do najczęściej zadawanych pytań kobietom w ciąży należy wiele takich, które zdaniem samych zainteresowanych niekoniecznie powinny paść. Podobnie ze spontanicznymi komentarzami naszych rozmówców. 


Oto kilka przykładowych: 

- Kto jest ojcem?
- Wolno ci to jeść/pić?
- Mogę dotknąć (brzucha)?
- Planowana ciąża?
- To będziecie się jeszcze starać o dziewczynkę/chłopca, prawda?
- Ojejku, nie cierpię tego imienia!
- Ciąża w tym wieku...
- Ah te szalejące hormony...
- Od razu widać, że będzie dziewczynka!
- Boisz się porodu?
- To na pewno nie będą bliźnięta?
- Rozwiązanie już za chwilę, prawda?
- Ile przytyłaś?
- Będziesz karmić piersią?
- Jakie masz smaki w ciąży?
- Planujesz następne dzieci?
- Będziesz rodzić naturalnie?
- Jak się czujesz?

Na szczęście nie zadano mi, jak do tej pory, jeszcze wszystkich pytań z tej listy (wszystko przede mną), ale kilka szczególnie zapadło mi w pamięć.  

Duże zainteresowanie wzbudzają moje dodatkowe kilogramy. Nie wszyscy spodziewają się odpowiedzi jakiej udzielam (podaję bez ściemy ile mi przybyło), być może dlatego, że przy wzroście 175 cm całkiem równomiernie mi się ta nadwyżka rozłożyła. Poza tym mam kształtny, okrągły brzuszek, którego nie można pomylić z "oponką" i nadwagą. Może dlatego pytanie nie jest dla mnie szczególnie denerwujące. 

Pytaniem, czy boję się porodu, zastrzeliła mnie znienacka moja przyjaciółka (!). Strasznie mnie tym wyprowadziła z równowagi, bo było to jeszcze w pierwszym trymestrze. O co jej chodzi?? - zastanawiałam się. - Ja się cieszę początkami ciąży, a ona mi tu brutalnie uświadamia, jaki będzie finał tej całej przygody! 
Szybko jej jednak wybaczyłam, bo sama jeszcze nie rodziła, więc pewnie szczera ciekawość (i troska o mnie) wzięła górę.

Inna znajoma, widząc mnie po raz pierwszy w ciąży w okolicach 5-go miesiąca, zapytała z rozbrajającym uśmiechem: "masz świnkę?". Jasne - pomyślałam - gdybym miała świnkę, to raczej byłabym właśnie w drodze do lekarza, a nie na kawce z koleżanką. 
Osobiście nigdy nie uraczyłam żadnej znajomej ciężarnej tego typu komentarzem. Wychodzę z założenia, że każda ma w domu lustro i widzi, jak zmienia się jej ciało w ciąży. Niestety nie zawsze są to zmiany na lepsze, dlatego nie bardzo wiem, czemu miałoby służyć wypowiadanie takich stwierdzeń. Zwłaszcza, że kobiety w ciąży są dość wrażliwe na uwagi o swoim wyglądzie, na który niezupełnie mają wpływ. 

Po pytaniu, czy znamy już płeć (potwierdziłam, że tak), zostałam raz zapytana: "a co wolałaś mieć?". Co za idiotyczne pytanie?! Nie znam nikogo, kto spodziewając się dziewczynki przyznaje: wolałam chłopca, i na odwrót. A nawet jeśli w skrytości liczył na coś innego, raczej się do tego nie przyznaje. Jedyną odpowiedzią jaka mi się wtedy cisnęła na usta (na szczęście w porę ugryzłam się w język) było coś w stylu: oczywiście wolałam dziewczynkę i teraz się właśnie zastanawiam, co zrobić z tym chłopcem z mojego brzucha. 
Jak to mówią: głupie pytanie - głupia odpowiedź...

Im bardziej zaawansowana ciąża, tym częściej zdarzają się pytania o to, czy planuję poród naturalny (a jeśli tak, to czy rodzinny) i czy będę karmić piersią. Najczęściej odpowiadam, że jeszcze za daleko, żeby rozstrzygać, albo że spróbuję. Moja reakcja na tego typu pytania zależy w dużej mierze od tego, jak bliskie są mi osoby, które pytają. Najskuteczniejszą ze zbywających odpowiedzi jest zawsze: jeszcze nie wiem. 

Na zakończenie moje ulubione pytanie: "czy dajesz popalić mężowi?". W kominku? Owszem! - znów mi się ironiczny ton włącza. 
Nie wiem, jak jest u innych kobiet, ale wydaje mi się, że te opowieści o humorzastych ciężarnych są trochę przesadzone. Zgoda, jestem w ciąży bardziej emocjonalna, na przykład wzruszam się z błahego powodu, jednak nie wydaje mi się, żeby to jakoś strasznie uprzykrzało życie mojemu partnerowi. Ale mogę się mylić, dlatego dla pewności zawsze odsyłam ciekawych, żeby zapytali samego zainteresowanego. (Niech no ja się tylko dowiem, że ma w tym temacie inne zdanie...!! ;P)   

Przede mną ostatni trymestr. Ciekawa jestem, czy lista pytań do ciężarnej jeszcze się wydłuży :)


fot.www.visimobile.com
fot.www.rodzinko.pl
fot.www.kingletas.com

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Nietypowy masażer

O prozdrowotnych i relaksacyjnych właściwościach masażu wiemy wszyscy. Wiemy, że są ręce, które leczą, a zły dotyk boli przez całe życie. 

A co z masażem wykonywanym przez maluteńkie rączki i nóżki? I nie mam tu na myśli masażu tajskiego, z chodzeniem masażystki po plecach włącznie. Chodzi mi o masaż wewnętrzny, który regularnie serwują swoim mamom ich nienarodzone jeszcze dzieci.  

Muszę przyznać, że mój synuś jest z tygodnia na tydzień coraz lepszy w tym fachu. Masuje mi wszystkie narządy wewnętrzne, które akurat stają mu na drodze. Nie wiedzieć czemu w szczególności upodobał sobie przeciwległe bieguny - pęcherz z jednej i żebra z drugiej strony. Ogromnym polem do popisu jest oczywiście cała powierzchnia mojego brzucha, która doskonale rejestruje wszelkie bodźce dotykowe. 

Czasem aż trudno mi uwierzyć, że pomiędzy poszczególnymi narządami jamy brzusznej, a dzieckiem są jeszcze ściana macicy i wody płodowe. W rzeczywistości więc ruchy dziecka muszą być o wiele mocniejsze, niż ja je odczuwam, tylko są nieźle zamortyzowane.

I na tym zakończę, bo nie da się żadnymi słowami opowiedzieć, jakie to niesamowite uczucie mieć w środku żywego człowieczka. Mogę jedynie życzyć, by wszystkie kobiety (te, które chcą), mogły poczuć to we własnym brzuchu! :) 


fot.www.apostol.pl

sobota, 18 stycznia 2014

Zupełnie nietypowa przypadłość ciążowa :)

Tego się nie spodziewałam. Chcę zawiązać buta i... nie dosięgam!

Nigdzie nie czytałam o tym, żeby w ciąży się ręce skracały. Ale numer!!!

:)))


fot.www.ciazaporod.babyonline.pl

piątek, 17 stycznia 2014

Jednak do szkoły?

Wygląda na to, że jednak skuszę się (a właściwie skusimy się) na szkołę rodzenia. Ale nie na tą, której skuteczną antyreklamę zrobiła znajoma parę miesięcy temu. Zupełnie inną, nie związaną ze szpitalem, w którym planuję rodzić. I tez niepodobną do żadnej innej, o której słyszałam. 

Wybór padł na coachingową szkołę rodzenia. Dlaczego? Uznałam, że pod względem medycznym jestem i będę w dobrych rękach. Ufam personelowi i jego umiejętnościom, więc już więcej od siebie dodać nie mogę. Ale to, co mogę zrobić, to odpowiednio się nastawić. I dokładnie to oferuje coachingowa szkoła rodzenia. 

Przekonała mnie też wyspecjalizowana kadra: trenerzy, psycholodzy, położne, fizjoterapeuci, a więc sztab ludzi odpowiadających za dobre przygotowanie psychiczne i fizyczne. I najważniejsze: zajęcia prowadzone będą z wykorzystaniem metod nauczania dorosłych, dlatego jestem spokojna, że nie będą nudnymi wykładami. 

Jest tylko jeden znak zapytania: czy zdążę ukończyć kurs? Ostatnie zajęcia w tej edycji szkoły odbędą się 3 kwietnia, czyli jakieś 2 tygodnie przed rozwiązaniem. Mam nadzieję, że jakoś się się dokulam :) Jest też spora zaleta takiego terminu: całą wiedzę będę miała na świeżo. Start: 6 marca. 

Aaa, nie wspomniałam, że o szkole dowiedziałam się przypadkiem - mąż wypatrzył w markecie ulotkę z mężczyznami ubranymi w nietypowe kamizelki... :) (brawo dla szkoły dla chwytliwy marketing!)


fot.www.kobietowo.com.pl
fot.www.miskuleczka.pl

środa, 15 stycznia 2014

Dynamicznie oplastrowana

Dałam się dziś pooklejać magicznymi plastrami, które są dumne eksponowane przez sportowców tu i ówdzie. Kinesiotaping jest w Polsce stosunkowo nową formą fizjoterapeutyczną i szczerze byłam ciekawa jak działa. 

Poprosiłam o oklejenie części lędźwiowej kręgosłupa, gdyż ona mi najbardziej doskwiera. Zadziwiające, że taki mały kawałek gumy może dawać efekt usztywnienia i odciążenia. Oczywiście jeśli jest prawidłowo naklejony przez osobę do tego przeszkoloną.

Rezultat: ale ulga! (nie mylić z "ale urwał" ;p)


fot.www.activespineandsport.com  

wtorek, 14 stycznia 2014

Po co być ideałem?

Nie to, żebym była jakimś strasznym bałaganiarzem, ale do pedanta z pewnością mi daleko. W każdym razie jestem przekonana, że wielokrotnie oblałabym "test białej rękawiczki" przeprowadzony przez najperfekcyjniejszą panią domu w tym kraju. I cóż z tego?

Ot, tak mi się temat nasunął, gdy zastanawiałam się, jakich standardów czystości wymaga dziecko. Hmm, na pewno nie skrajnych. Czyli chyba mieszczę się w jakiejś normie. 

Po co o tym wspominam? Rozmawiałam niedawno ze znajomą na temat utrzymania w domu porządku. Obie uznałyśmy, że posiadanie zawsze wysprzątanego domu stanowi spore wyzwanie. Ciekawszym jednak wnioskiem było stwierdzenie, że żadnej z nas nie jest to specjalnie do szczęścia potrzebne. To znaczy lubimy mieć wszystko na swoim miejscu i dobrze czujemy się w czystym wnętrzu, ale niekoniecznie chcemy poświęcać temu zajęciu lwią część naszej doby. A skoro wypicowany dom nie znajduje się najwyżej w mojej hierarchii wartości, to po co zaprzątać sobie tym szczególnie głowę? 

Ano po to, że utarło się, że to kobieta dba o porządek w mieszkaniu i to na niej spoczywa ta przeogromna odpowiedzialność. To kobiety są chwalone za świetną organizację, za to, że jedną ręką mieszają zupę, a drugą odkurzają i tak dalej. I oddają się niektóre panie z prawdziwą satysfakcją tej wielozadaniowości, jakby chciały wygrać wyścig z kurzem. Tak jakby ilość powtórzeń tych samych ruchów szmatką miała sprawić, że to przebiegłe siedlisko roztoczy już nie powróci. A przecież zawsze wraca. 
"Nigdy nie ma wystarczającej ilości czasu, by zrobić wszystko, ale zawsze jest na tyle czasu, by zrobić to, co najważniejsze." (Brian Tracy)
Niestety wiele kobiet ciągle tłumaczy się, jeśli ma niewysprzątany dom. Mówią, że przy dziecku nie są w stanie wszystkiego ogarnąć, że brakuje czasu... A ja myślę, że czasu jest dokładnie tyle ile trzeba, po prostu są rzeczy ważne i ważniejsze, a wybór zawsze należy do nas. 

Przykładowo jeśli mam dziecko w wieku wymagającym najwięcej mojej uwagi, to dlaczego mam od siebie żądać, żeby tyle samo uwagi poświęcać o wiele mniej ważnym sprawom? To proste: doba jest ograniczona tak samo jak i moja energia, więc jeśli inwestuję ją w opiekę nad dzieckiem, to z czystym sumieniem pozwalam sobie na delikatne zaniedbania w innych dziedzinach życia. Nie muszę i nie chcę być ideałem. Bo i po co? 

Dziecko i tak rozliczy mnie z ilości czasu spędzonego z nim na zabawie, a nie z roboczogodzin przeznaczonych na sprzątanie. 


fot.www.sheknows.com

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Muzyka łagodzi o...czekiwanie

W dzieciństwie najbardziej lubiłam grać na keyboardzie, a potem gitarze wtedy, kiedy zostawałam sama w domu. Granie dla siebie miało jeszcze tą przewagę, że mogłam sobie do woli podśpiewywać. 

Tak zostało do dziś. Jeśli z rzadka ogarnia mnie chęć uderzenia w struny, to tylko w samotności. W ciąży zdarzyło mi się to po raz pierwszy właśnie teraz. Zasłyszałam w radiu znajomą piosenkę, zaczęłam sobie podśpiewywać i nagle mnie olśniło: przecież już mogę zacząć kolekcjonować kołysanki dla małego! Będę mogła nawet śpiewać i grać je sama. Ba, już mogę!!!

Do kołyski

Tym sposobem odkurzyłam gitarę, wyciągnęłam grubą teczkę ze zbiorem tabulatur i tekstów piosenek z chwytami...i przepadłam na dobrych kilka godzin. Zachwytom nad (odgrzewanymi) odkryciami nie było końca. Na szczęście gra na instrumencie jest jak jazda na rowerze - trzeba sobie tylko przypomnieć, jak ruszyć nie tracąc równowagi, a potem już rower sam jedzie. 

Wśród ulubionych piosenek znalazłam też coś szczególnego - dwie kołysanki, które zawsze mi się podobały, ale nigdy dotąd nie odbierałam ich z takim przejęciem. Nawet nie byłam w stanie zaśpiewać ich całych, bo przy którymś wersie głos mi się załamywał...

Podaję linki do oryginałów:

We've created life

W czasie tej muzycznej uczty przypomniałam sobie o jeszcze jednej, absolutnie niesamowitej piosence. Przyjaciółka obiecała sobie, że gdy dowie się o swojej ciąży, włączy ją swojemu mężczyźnie w czasie oznajmiania mu tej radosnej nowiny. Włączyła :)



fot.www.murzynowo.eu

piątek, 10 stycznia 2014

(S)kurcze pieczone!

Żeby nie było za nudno, niedawno poznałam nowe uroki ciąży. 

Pierwszy to skurcze w łydce (tak, tylko w jednej). Pojawiają się o podobnej porannej porze i gdyby były bardziej przewidywalne spokojnie mogłabym nimi zastąpić budzik. Budzą bowiem tak skutecznie, że już żadna drzemka nie jest potrzebna! :)

Druga dolegliwość to zgaga. Upewniałam się u kilku źródeł, czy to na pewno to, bo zwykle zgaga kojarzyła mi się z pieczeniem w przełyku, a tym razem dyskomfort dotyczy samego żołądka. W rezultacie czuję to tak, jakby mi ktoś wylał wrzątek na brzuch, bo mam wrażenie piekącej skóry na wysokości żołądka, a nie gdzieś wewnątrz. 

Czyli mam dwa kolejne powody by nie przesypiać nocy (po bolącym kręgosłupie i częstych odwiedzinach toalety). Tłumaczę sobie to tak, że organizm już teraz się przyzwyczaja do konieczności wielokrotnego wstawania w nocy do dziecka. Na szczęście póki co po wybudzeniu mogę z powrotem zasnąć, choć i to nie zawsze się udaje. 


fot.www.info.edziecko.pl

czwartek, 9 stycznia 2014

O matko! One też są w ciąży...

Chcąc sprawdzić, czy jeden z moich tekstów dobrze został zaindeksowany przez wyszukiwarkę, wyguglałam dziś pożądaną frazę i nazwę tego bloga. Cóż mi wyskoczyło jako jeden z wyników? "Seksowna psycholożka w zaawansowanej ciąży". Chodziło oczywiście o Marię Rotkiel. Mówię oczywiście, bo jak seksowna, to na pewno ona. Ale nie miałam pojęcia, że jest w ciąży. Po nitce do kłębka doszłam do cyklu rozmów z nią w "Pytaniu na śniadanie". Super, przejrzę w wolnej chwili, jak sobie radzą inne psycholożki :)

Przeskakując po kanałach natknęłam się też na znaną z programu "Wiem co jem" Katarzynę Bosacką, tym razem w programie "O Matko!". Wygląda na to, że aktualnie emitowane są powtórki, bo premiera odbyła się wiosną 2013. Znając panią Kasię, po programie spodziewam się garści przydatnych i, co ważniejsze, sprawdzonych informacji. Już ustawiłam odcinki w kolejce do obejrzenia! 

Bardzo się cieszę z moich znalezisk, ponieważ obie panie lubię i szanuję za to, co robią, a więc i chętnie się od nich pouczę również w temacie macierzyństwa. 


fot.www.pytanienasniadanie.tvp.pl
fot.www.tvnstyle.pl

środa, 8 stycznia 2014

W sąsiednim wózku

W czasie kilku moich wolnych od pracy dni zgłosiłam się na ochotnika do spacerów z sąsiadką - mamą półtoramiesięcznej córki. Przynajmniej będę miała motywację zewnętrzną do wyjścia z domu, a poza tym będę mogła podglądnać, jak to jest!!

Początkowo trochę nieśmiało zaglądałam do wózka, chowającego małego człowieczka. Ciągle nie mogę uwierzyć, że mała jest już na świecie. Jeszcze w listopadzie była przecież w maminym brzuchu! Od czasu do czasu zazdrośnie spoglądam na sąsiadkę, która znakomicie radzi sobie z dzieckiem i jak na moje oko, zachowuje się jak rasowa mamuśka. 
Skąd ona wie, jak mówić do dziecka, jak go ubrać i w jakim tempie spacerować z wózkiem?? Spokojnie, spokojnie - powtarzam sobie. Ja też będę wiedzieć, jak już będzie to dotyczyło mojego własnego dziecka. 
Niesamowite, że w kwietniu znów będę spacerować po osiedlu, tyle że już z własnym dzieckiem w wózku! Jeszcze nie wiem, czy ten dreszcz przebiegający po plecach to bardziej podekscytowanie, czy obawa. Pewnie i jedno i drugie, ale z przewagą tego pierwszego. 

!!! :)


fot.www.disneybaby.com

wtorek, 7 stycznia 2014

Gdy wzrokiem wodzisz, a on zawodzi

Obejrzałam dziś film "Motyl i skafander". Niesamowity! Mam nadzieję, że poniższym tekstem nie zdradzę aż tylu szczegółów, żeby zepsuć wrażenia tym, którzy dopiero mają w planie go zobaczyć. 

Niespodziewanie film otworzył mi oczy na kilka spraw. Tak, oczy :)

Więcej niż optyka

W trakcie oglądania pomyślałam, że człowiek mający do kontaktu ze światem jedynie powiekę, jest jak małe dziecko, które do komunikacji wykorzystuje głównie swój płacz. Tylko tyle i aż tyle. Wszystko zależy od czasu, uwagi i cierpliwości jaką rodzic poświęci aby skutecznie odbierać sygnały dziecka i odpowiadać na jego potrzeby. Filmowy bohater pokazuje, że trening czyni mistrza, choć i jemu nie brak chwil zwątpienia i zniechęcania. 

Drugą analogię do dzieciństwa wypatrzyłam w... polu widzenia. Genialnie ujęcia operatora pozwalają widzowi oglądać świat okiem bohatera w jego nieruchomym ciele. Podobnie noworodek, który początkowo widzi bardzo słabo i na bardzo bliską odległość (najostrzej do 20-30 cm). To, czy zobaczy swoją matkę jest zależne wyłącznie od niej - musi ona podejść wystarczająco blisko i pochylić się nad maluszkiem. W filmie świetnie pokazano taką samą zależność bohatera od otoczenia - gdy któryś z odwiedzających go gości stanął w niewłaściwym miejscu, bohater widział tylko jego tors, albo rękę, choć tamten był przekonany, że spokojnie obejmuje wzrokiem całą sylwetkę. 


Odkrycia nie-oczy-wiste

Pewnie gdybym oglądała ten film przed ciążą, nie przyszłyby mi do głowy takie refleksje i porównania. Ale obejrzałam teraz i nasunęły mi się, zdumiewając jednocześnie, że jestem w stanie zdobyć się na spojrzenie na świat z innej perspektywy. Tym samym jeszcze bardziej dotarł do mnie fakt, że dziecko jest istotą absolutnie bezbronną i zagubioną w pierwszych chwilach życia. Płacze nie dlatego, żeby zrobić rodzicom na złość, albo dlatego, że chce zasłużyć na miano najbardziej rozwrzeszczanego bachora w okolicy, ale dlatego że na przykład nie widzi mamy, chociaż ją słyszy. 


Szczerze powiedziawszy jest to dla mnie fascynujące odkrycie. I nie chodzi mi wcale o zrozumienie dziecięcego języka. Chodzi o ulgę jaką poczułam w chwili, gdy zdałam sobie sprawę, że jestem w stanie spojrzeć na dziecko w taki sposób. Bo to dla mnie wcale nie było oczywiste, że wraz z narodzeniem się małego będę od razu tak wspaniale empatyczna. Przeciwnie, obawiałam się czasem, że częstotliwość, z jaką dziecko potrzebuje mamy będzie o wiele większa, niż moja potrzeba kontaktu z nim. Albo że będę reagować złością, zamiast wyrozumiałością, gdy po raz enty mnie przywoła, a ja tylko zagryzę wargi myśląc "o co ci znowu chodzi, człowieku?!".

Film polecam każdemu, bez względu na to, na jakim etapie życia się znajduje. Nigdy nie wiadomo, jakie skojarzenia wywołają w widzu przedstawione obrazy. Może jeszcze dla kogoś film będzie czymś więcej, niż tylko historią tego konkretnego człowieka...?  
  

fot.www.rozmowywtoku.tvn.pl

fot.www.lesstravelledblog.wordpress.com

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Wzorce rodzicielskie - które pozytywne?

Świąteczny weekend (z bonusowym poniedziałkiem Trzech Króli) spędziliśmy nad wyraz towarzysko. Obskoczyliśmy rodzinne urodziny i spotkaliśmy się z trzema parami znajomych (oddzielnie oczywiście). Wszyscy oni są już dzieciaci, więc umawiając ich dzień po dniu przez chwilę zastanawialiśmy się, czy to aby nie za dużo szczęścia na raz. Mówiąc wprost, baliśmy się, że nas przytłoczą dzieciowymi tematami.

Teraz już mogę odetchnąć z ulgą i przyznać, że obawy były bezpodstawne. Jedni znajomi nawet nas zaskoczyli, ponieważ "sprzedali" kilkumiesięczną córę rodzicom, a sami z przyjemnością oderwali się od rodzicielskich obowiązków. Drudzy znajomi nie mieli komu zostawić dwójki dzieci, którą heroicznie wychowują praktycznie bez pomocy (rodzina daleko). Jednak i z nimi dało się porozmawiać, głównie dzięki ich dobrej organizacji i widocznemu partnerstwu w związku: każdy zajmował się jednym z dzieci, albo chwilami obojgiem, żeby ten drugi mógł napić się kawy.  

Mam dzieci i nie zawaham się ich zabrać 

Po tym weekendzie zdałam sobie sprawę z tego, że moje uprzedzenia odnośnie spotkań z dzieciatymi wynikają z wcześniejszych doświadczeń z innego typu rodzicami. Takimi mianowicie, którzy nigdy, ale to przenigdy nie ruszają się z domu bez dzieci. Takimi, którzy obrażają się, jeśli ktoś ich zaprasza bez dzieci. I dla których jest nie do pomyślenia, by jakieś popołudnie przeznaczyć wyłącznie dla siebie i swoją rozrywkę. 

Tacy oto rodzice, nawet jeśli już wpadają z wizytą, na każdym kroku podkreślają, że mają dzieci i te dzieci są dla nich najważniejsze (w domyśle: przez co oni mają pełne prawo czuć się najlepszymi rodzicami). Spotkania z nimi są zawsze jednym wielkim skupieniem na dzieciach. Zwykle jestem mocno skołowana, bo nigdy nie wiem, czy zdanie które akurat wypowiada taka matka, będzie skierowane do mnie, czy do jej pociechy. Ze zdumieniem obserwuję wtedy, jak kobieta ciągle zagaduje do swojego dziecka, nawet w chwili gdy ono spokojnie zajmuje się sobą i wcale nie przeszkadza dorosłym w konwersacji!

Rodzic autentyczny

Cóż, sama się wkrótce przekonam, jak to jest. Na chwilę obecną bliższy wydaje mi się ten pierwszy model - rodzice, którzy nie wyrzucają do kosza całego swojego dotychczasowego życia z chwilą pojawienia się dzieci. Postawa tych drugich kojarzy mi się z próbą udowodnienia sobie, że jest się rodzicem doskonałym, rodzicem na 100%. Jej źródłem często jest faktyczny brak czasu dla dzieci (np. z powodu pracy) i związany z tym wyrzut sumienia zagłuszany wyolbrzymioną uwagą skierowaną na dzieci, gdy jest się wśród innych ludzi ("popatrzcie, mam dzieci i zajmuję się nimi w każdej wolnej chwili, nie mam czasu dla siebie").

Pewnie niebawem zobaczę jak to jest, gdy chce się uchodzić za dobrego rodzica. Jeśli nie przed sobą samym, to przynajmniej przed innymi. Mam jednak nadzieję, że nie zapomnę, iż wystarczy być rodzicem wystarczająco dobrym - nie jakimś ideałem. A już na pewno nie takim, który nie daje sobie ani odrobiny przestrzeni tylko dla siebie.  


fot.www.edziecko.pl
fot.www.sexymamy.pl

piątek, 3 stycznia 2014

Ambicje vs. możliwości

Jak co roku o tej porze, robię podsumowania, planuję i rewiduję. Tym razem jest o tyle łatwiej, że priorytet wyłania się sam i trudno go zignorować :)

Z jednej strony to dobrze, bo wiem, na czym się skupić. Z drugiej jednak nie mam w sobie pełnej zgody na to, że niektóre sprawy i pomysły będą musiały zaczekać. A będą musiały, bo nie wszystko da się pogodzić. To znaczy może i by się dało, ale koszty mogą być za duże. Nie chcę bowiem niedosypiać, czy jeść na stojąco, żeby z czymś zdążyć. 

Bo dziecko jest ważne

Wiem, że są kobiety, którym ciąża "nie ma prawa" zakłócić dotychczasowego życia i robią wszystko, żeby utrzymać niesłabnące zaangażowanie w różne projekty. I w moim przypadku dałoby się to zrobić. Zresztą działanie w tempie zawsze wychodziło mi na dobre, bo czas organizował się wtedy sam, niejako bez mojego udziału. Tyle że gdy nadchodził moment kryzysowy, czyli spadek sił, to tym z czego rezygnowałam w pierwszej kolejności było albo jedzenie albo ruch albo sen (lub wszystko na raz). A teraz świadomie nie chcę się tego pozbawiać. 

Gdy zaglądam w kalendarz wydaje mi się, że zostało jeszcze sporo czasu do rozwiązania. Ale też wcale nie ekstremalnie dużo. Za mną już prawie 2/3 ciąży i specjalnie nie garnę się do szykowania wyprawki, a może już najwyższy czas? Może warto ogarnąć pewne tematy właśnie teraz, kiedy ciągle mam sporo energii, niż czekać na koniec, kiedy nie wiadomo jak się będę fizycznie czuła? 

Bo ja jestem ważna 

Eh, jakoś nie przekonałam sama siebie. Z drugiej strony jak tak będę czekać na przypływ wielkich chęci, to mogę się nie doczekać. I trochę głupio wyjdzie, jak z czymś nie zdążę, bo się będzie nazywało, że na pisanie bloga miała czas, a na zajęcie się poważnymi sprawami już nie starczyło :)

Ok, biorę głęboki wdech i w ramach postanowień noworocznych obiecuję zainteresować się sprawami, którymi odpowiedzialny rodzic powinien się zająć. Wiem jednak, że dopóki podchodzę do sprawy na zasadzie "powinnam" zamiast "chcę", to niewiele z tego wyniknie. Taka jest prawda. Jeszcze nie chcę. Jeszcze nie czuję, że to najwyższy czas.


fot.www.glamki.pl
fot.www.ciazowy24.pl

czwartek, 2 stycznia 2014

Lepiej późno niż niezdrowo :)

Przeglądając internet w poszukiwaniu przepisów, natknęłam się na znakomite znalezisko: Poradnik Żywienia Kobiet w ciąży, do pobrania w PDF ze strony Instytutu Matki i Dziecka. 

Jak to mówią: lepiej późno niż wcale :) Dla tych, którzy są dopiero na początku ciąży, albo ją planują, podaję link, żeby mogli się zapoznać z nim wcześniej, niż po 20. tygodniu ciąży :) 

Instytut promuje też projekt: "1000 pierwszych dni dla zdrowia", z którym z pewnością warto się zapoznać, aby umiejętnie ukształtować zdrowe nawyki żywieniowe już od pierwszych dni życia dziecka. 

Zresztą zarówno stronę Instytutu Matki i Dziecka, jak i Instytutu Żywności i Żywienia warto odwiedzać co jakiś czas, żeby sprawdzić wyniki najnowszych badań i innych nowinek naukowych. Przykładowo Poradnik żywienia Kobiet jest całkiem świeżą publikacją, bo z 2013 roku, ale pewnie za jakiś czas coś zaktualizują, więc zachęcam do zaglądania, żeby być na bieżąco w razie potrzeby. 

>> PORADNIK ŻYWIENIA KOBIET W CIĄŻY 
>> 1000 PIERWSZYCH DNI DLA ZDROWIA


fot.www.imid.med.pl
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...