niedziela, 27 lipca 2014

Macierzyński na pół gwizdka

Po niezwykle trudnym fizycznie i emocjonalnie tygodniu zaczęłam się zastanawiać nad pewną kwestią: czy rok urlopu macierzyńskiego to naprawdę samo dobro dla dziecka? 

Specjaliści twierdzą, że rok z dzieckiem to absolutne minimum dla nawiązania więzi, zapewnienia poczucia bezpieczeństwa, zadbania o podstawowe potrzeby maluszka. Niektórzy rozciągają ten okres aż na pierwsze trzy lata ponieważ to, co się w tym czasie wypracuje, będzie rzutowało na resztę życia dziecka. Dlatego byłoby idealnie, żeby to rodzic zadbał o najważniejsze aspekty wychowawcze, traktując je jako najlepszą inwestycję. 

Teoria teorią, ale gdy jest się przez kilka dni z rzędu ciągle niewyspanym i tylko czeka się na to, aż dziecko łaskawie opadnie z sił i się zdrzemnie, to rodzi się wątpliwość, czy taka jakość relacji jest na pewno tą, o jaką w świadomym rodzicielstwie chodzi. Jaki dziecko ma pożytek z matki, która wygląda jak zombie, nie ma pomysłu na zabawy ani sił na uśmiech?

Dziś po raz pierwszy pomyślałam, że kobiety wracające do pracy wcześniej, nie tylko nie krzywdzą swoich dzieci, ale może robią dla nich coś dobrego. Bo czym innym jest przebywanie z dzieckiem 24 h/dobę, a czym innym powrót po kilku godzinach nieobecności. Wtedy do głosu ma szansę dojść tęsknota, która przekłada się na autentyczne pragnienie pobycia z własnym dzieckiem i danie z siebie wszystkiego... To też oczywiście tylko teoria, bo przecież praca zawodowa tak samo potrafi wyssać energię do zera, więc nie ma się co łudzić, że do domu wraca się z pełną baterią. 

Hmm, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma?... :)


fot.www.mompossible.net

środa, 23 lipca 2014

Święte krowy

Dumnie kroczą środkiem osiedlowej drogi i za nic mają chodniki przeznaczone dla ruchu pieszych. Słysząc nadjeżdżający pojazd leniwie schodzą na bok ustawiając się gęsiego (a jednak się da!). Trochę to trwa, bo jedna z drugą muszę skończyć rozpoczęty wątek rozmowy, zanim na sekundę stracą się z oczu. Kierowcy samochodów nie próbują nawet zwracać im uwagi, bo te natychmiast powołają się na znak D-40 ustawiony przy wjeździe na osiedle. Czasami tylko za przednią szybą widać twarz wykrzywioną przez zdegustowaną minę i ręce bezsilnie opadające na kierownicę. 


Ale po co te nerwy? Matki z wózkami to też kierowcy. Prowadzą te swoje czterokołowe (nie licząc kilku trójkołowców) pojazdy i robią to przepisowo. Przykładowo zachowują bezpieczną odległość od innych uczestników ruchu, nieobce im również manewry omijania, wyprzedzania czy cofania. Tor jazdy jest dokładnie zaplanowany i nie bez kozery uwzględnia jezdnie samochodowe. Ciągłe wjazdy i zjazdy z chodnika przez wysokie krawężniki obudziłyby przecież śpiące maluchy jeszcze przed pierwszym okrążeniem osiedla! Żadna matka nie podejmie takiego ryzyka, to oczywiste.

Wszystkich poirytowanych kierowców pragnę uspokoić, że pewnego dnia każde dziecko wyrasta ze swojego wózka i... przesiada się do spacerówki. A wtedy jest tylko gorzej, bo taki chodzący już maluch lubi opuścić na trochę swój pojazd i uciec od mamy. Na przykład na drugą stronę ulicy. Wtedy dopiero jest kogo omijać...

Pozdrawiam wszystkich zmotoryzowanych! :)


fot.www.rodzinkanatak.blogspot.com

czwartek, 17 lipca 2014

Przypadek rO!dzicielski

Wycinek rozmowy z przyjaciółką:
- Jak tam? Matkowanie ci służy?
- Nie wiem, czy służy. A po czym to poznać?
- Że możesz powiedzieć, że jesteś szczęśliwa, że ci dobrze w tej roli. Że częściej się uśmiechasz, niż myślisz: "o mój Boże".

Szalenie mi się te kryteria spodobały, zwłaszcza ostatnie. I odpowiedź od razu ułatwiona, wszak staram się nie wzywać imienia Pana Boga swego na daremno. Za to zdarza mi się wykrzyknąć w myślach: "o Matko!". Albo "o jejku!". 

Zatem gramatycznie rzecz ujmując wrażenia z macierzyństwa najczęściej wyrażają się wołaczem. Tylko nie mam pojęcia, kto to jest ten "jejek"... 


fot.www.jeszczelepiej.pl

wtorek, 15 lipca 2014

Bébés

Kuzynka poleciła mi film, który - jak powiedziała - skutecznie zniechęca rodziców do nadmiernej stymulacji swoich pociech. 

Film pokazuje pierwszy rok życia dzieci z różnych części świata, a więc dojrzewających w całkowicie odmiennych warunkach. Czwórka przeuroczych bohaterów poznaje świat na swój odmienny sposób. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że dzieciaki mają kompletnie nierówny start. Jedne chodzą na zajęcia wszechstronnie rozwijające w najbardziej cywilizowanych krajach świata, inne spędzają dni w towarzystwie zwierzyny na pastwisku. Szybko jednak okazuje się, że łączy je bardzo wiele - te same etapy rozwoju, sposób komunikowania się z otoczeniem, więź z matką. 

A co z tą stymulacją? No właśnie. Oglądając nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dzieci ustawicznie bodźcowane i doglądane (=pilnowane) w porównaniu z tymi, które są zostawione prawie samopas, praktycznie się nie różnią! Te same rzeczy sprawiają im radość, tak samo odkrywają swoje ciała, tak samo badają otoczenie. Różnica tkwi natomiast w podejściu rodziców - jedni czekają pod zjeżdżalnią, aby złapać rozpędzone dziecko, innym nawet nie przyjdzie do głowy, że dzikie zwierzę może zrobić maluchowi krzywdę.

Wnioski? Jak zwykle ukłony w stronę Matki Natury, która tak zaprogramowała rozwój człowieka, że niezależnie od niczyjej ingerencji, będzie się on toczył swoim naturalnym rytmem.     


PS. Obserwuję, że grono specjalistów dziecięcych już pomału przekonuje się do tej prawdy. Potwierdzeniem niech będzie wypowiedź najpopularniejszego ostatnio polskiego fizjoterapeuty, który zapytany o to, jak najlepiej stymulować rozwój dziecka, odpowiada: "Najważniejsze to nie przeszkadzać". 


fot.www.toutlecine.com
fot.www.film.onet.pl

sobota, 12 lipca 2014

Przyjdzie taki czas...

Właśnie odbyłam rozmowę ze znajomą, która postanowiła mi uświadomić, że moje własne dziecko, a "dziecko książkowe", to dwoje różnych dzieci. 

Innymi słowy mam się absolutnie nie martwić wszelkimi odstępstwami od poradnikowych tabelek, bo każde dziecko dojrzewa w odpowiednim dla siebie czasie. Jeśli wyczytam, że w n-tym miesiącu życia dziecko powinno umieć to i tamto, to w przypadku mojego synka może to być tydzień później, albo wcześniej - i to też mieści się w normie. 

Na wszystko przyjdzie czas.


fot.www.leczenie-objawy.pl

czwartek, 10 lipca 2014

Dzieciaci jednak zbawienni

Od czasu do czasu mam ochotę szczelnie odseparować się od dzieciatych znajomych, żeby choć na chwilę odetchnąć od tematu. Oczywiście nie jest to w pełni możliwe za sprawą mojego własnego dziecka :), ale przynajmniej odrobinę ograniczam wtedy dopływ monotematycznych doniesień.

Poza tymi nie aż tak licznymi przypadkami gdy zamykam się w "izolatce", kontakt z dzieciatymi to same plusy: 
- towarzystwo na spacerach z wózkiem
- wymiana zabawek i akcesoriów dziecięcych 
- pierwsza pomoc, czyli konsultacja w dowolnej sprawie związanej z dzieckiem (jedzenie, ząbkowanie, zabawy itp.) 
- poczucie przynależności do grupy
- wymiana usług - dziś ja popilnuję twojego dziecka, jutro ty mojego
i tak dalej. 

A już niebawem dojdzie do tego niebywała korzyść, czyli dziecięce towarzystwo dla mojego dziecka na placu zabaw :)


fot.www.porady-dla-rodzicow.info

wtorek, 8 lipca 2014

Wypalenie domowe

Gdzieś pomiędzy oszołomieniem nową rolą, przeogromną radością, wielką satysfakcją, narastającym zmęczeniem, wszelakimi frustracjami i wyrzeczeniami czai się to: wypalenie domowe. 

Konieczność wprowadzania dobrej dla dziecka rutyny dnia codziennego skutkuje niejednokrotnie automatyzmem myślenia, działania. Proste, ale liczne i w kółko powtarzające się czynności takie jak wieszanie prania, prasowanie czy sterylizowanie butelek doprowadza mnie czasem do punktu, w którym czuję się odmóżdżona jak przy wykonywaniu pracy zawodowej poniżej swoich kwalifikacji. Autopilot. 

Wtedy wyjście z domu okazuje się zbawienne. I nawet jeśli mentalnie zabieram ten dom ze sobą w postaci planowania kolejnej części dnia z dzieckiem, to jednak fizyczna zmiana otoczenia robi różnicę.   

Pozytywnie natomiast zaskakuje fakt, że nigdy nie nudzą się takie czynności jak zmiana pieluchy czy karmienie. To zawsze znakomita okazja na kontakt z maluszkiem - dotykowy, wzrokowy. I szansa na odwzajemnienie uśmiechu, który zawsze przekonuje, że ten rodzaj wypalenia nie spala na popiół.  


fot.www.dentonet.pl

wtorek, 1 lipca 2014

Ptasie opowieści

Po dwóch miesiącach bycia mamą mogę się już mierzyć na znajomość ptasich odgłosów z ornitologami. Dzięki nocnym pobudkom mojego synka, jestem w stanie precyzyjnie określić jaki ptak o której godzinie wchodzi na antenę i rozpoczyna swój recital. 

Że też nie chodzę już do szkoły i nie mogę się popisać tą niecodzienną kompetencją! ;-)


fot.www.ptakipolski.pl
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...