sobota, 20 lipca 2013

Dziecko mam z głowy.

“Mamo, skąd się biorą dzieci?”


Gdy jako dziecko zadałam to pytanie po raz pierwszy, moja mama odpowiedziała:  “gdy mama z tatą bardzo się kochają, to z tej miłości powstaje dziecko”.


Z uwagi na mój dziecięcy wiek poniżej 5. roku życia nie mogę pamiętać tej rozmowy, ale gdy po latach mama mi o niej opowiedziała, byłam zdumiona, że tak prosta odpowiedź mi wystarczyła. Że w swej dziecięcej ciekawości nie dopytywałam, “ale jak to?”, czy “jak dokładnie?”. Wygląda na to, że wieloznaczność słowa “kochać się” załatwiła sprawę :)

Dokładnie w ten sposób o poczęciu swojego dziecka mówiła większość ludzi z pokolenia moich rodziców jakich znam (i starszych). Kochali się, a owocem tej miłości było dziecko. Z wielu relacji wynika, że nikt w tamtych czasach specjalnie dzieci nie planował. Pierworodne pojawiały się w niecały rok po ślubie, a czasami nawet wcześniej :) *. Dopiero urodzenia kolejnych bywały “regulowane”. I mimo, że większość moich rówieśników ma tylko jednego brata lub siostrę, nie kojarzę, by mówiło się w tamtych czasach o świadomym macierzyństwie, a przynajmniej nie nazywało się go po imieniu.   

Wydawało się oczywiste, że jeśli kobieta była zdolna zajść w ciążę i ją utrzymać, to “zdawała egzamin” na matkę. Przynajmniej z biologicznego punktu widzenia. Wszelkie niedogodności związane ze stanem błogosławionym były tematem tabu i jeśli mówiło się o ciąży i dzieciach, to wyłącznie dobrze.

Tak sobie myślę, że ta nieświadomość musiała być dobra, bo przynajmniej ludzie się chętniej rozmnażali. OK, może w niektórych przypadkach nie chodziło o wielkie chęci, a raczej o  automatyczne powielenie modelu rodziny z poprzednich pokoleń. Albo uznanie prokreacji za ważny element życiowej misji. Tak czy inaczej model 2+2, 2+3 miał się dobrze.  

Jak jest dziś? Mamy dostęp do internetu, o antykoncepcji mówi się otwarcie, a negatywne strony macierzyństwa są szeroko dyskutowane w różnych kręgach. Kobiety-matki opowiadając o cudownych doświadczeniach macierzyństwa odważnie dodają “ale” aby następnie wymienić szereg ujemnych stron. Dziś młode kobiety nie tylko wiedzą, że posiadanie dzieci to nie sam lukier, ale też nikt ich nie przymusza do ich posiadania.

Osobiście jestem bardzo wdzięczna losowi (i moim Rodzicom!), że przyszłam na świat właśnie w takich czasach, w których nieposiadanie dzieci nie jest wytykane palcami. Moja wdzięczność wynika z faktu, że przez większość mojego życia temat dzieci dla mnie nie istniał. Najczęściej były mi zupełnie obojętne, a nierzadko denerwujące, dlatego przez długi czas (w tym również już w dorosłym życiu) sądziłam, że nie będę chciała mieć własnych.

Dodatkowo wyrastałam w przekonaniu, że żeby rodzicielstwo miało sens, to dzieci muszą być chciane. Nie wyobrażałam sobie, aby zdecydować się na dziecko z innych przyczyn, niż poczucie autentycznej wewnętrznej potrzeby. A ta zaczyna się w głowie.

Dlatego właśnie sądzę, że dzieci biorą się z głowy. To tutaj wszystko się zaczyna. Narządy rozrodcze są tylko posłusznym wykonawcą poleceń mózgu, który przerabia nasze myśli i pragnienia na reakcje fizjologiczne.

Dziecko rodzi się w głowie. Dziecko zaczyna się w głowie.

Moje dziecko zaczęło się w głowie.



* Tu przypomniała mi się sytuacja przedstawiona parę lat temu w jednym z programów interwencyjno-śledczych typu “Uwaga”: nastolatka zaszła w ciążę, a komentarz jej matki brzmiał: “Ale jak to??! Przecież ona nie ma męża” :)))

fot: www.smartlivingstores.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...