Gdy weszłam dziś do pokoju, w którym stanęło skręcone właśnie przez męża piękne, białe łóżeczko dla naszego dziecka, zareagowałam... delikatnie mówiąc - nieadekwatnie.
W jednej chwili rozpłakałam się tak rzewnie, że przez dobre pół godziny nie umiałam się uspokoić. Ze wzruszenia? Nie, niestety nie.
Z rozpaczy, paniki, poczucia braku odwrotu, bezsilności, nieporadności, nieprzygotowania, niedojrzałości, lęku, przejęcia... i chyba jeszcze wielu innych emocji.
Zaskoczyło mnie to, bo jestem już za półmetkiem ciąży, zakup łóżeczka poprzedzało wiele innych zakupów dla dziecka, wydawało mi się, że jestem oswojona z faktem powiększenia rodziny i byłam przekonana, że się szczerze na to cieszę! A jednak dopiero widok tego łóżeczka, jak żaden inny, uświadomił mi, że to się dzieje naprawdę.
Matematyka, czy synergia?
Wiem, wiem - brzmi to trochę tak, jakbym nie miała pojęcia, na co się zdecydowałam. Ale dokładnie tak się czułam w tamtej chwili! Nagle uprzytomniłam sobie, jaka to wielka odpowiedzialność być rodzicem i zwyczajnie wystraszyłam się, że nie podołam.
Dlaczego akurat łóżeczko było takim aż silnym wyzwalaczem skrajnych emocji? Trudno powiedzieć. Może czym innym jest gromadzić rzeczy dla malucha "gdzieś tam", a czym innym wnosić je do sypialni, czyli miejsca, która dotąd było wyłącznie moim i męża terytorium? Obstawiam, że nie jest to bez znaczenia. Poza tym na dzień dzisiejszy nie wiem jeszcze, w jaki sposób przeobrazi się nasza rodzina. 2+1? Kompletne 3? A może 1+1+1? I ta niepewność też budzi strach przed nowym i chęć trzymania się tego, co znane...
Po całej tej "szopce", którą odstawiłam, jest mi trochę głupio. I choć wiem, że niepotrzebnie (taka labilność emocjonalna jest w ciąży normalna i nie ma się czego wstydzić), to jednak wolałabym, żeby nie zdarzało mi się to częściej. Jednak realistycznie patrząc, są spore szanse na powtórkę z rozrywki już niebawem, w połogu. To dopiero będzie jazda!
fot.www.ceneo.pl
fot.wwwm.malzenstwo.info.pl