czwartek, 1 maja 2014

Bądź gotowy dziś do drogi... tra la la :)

Pamiętam z dziecięcych lat ekscytujące poranki, kiedy to babcia budziła mnie jeszcze o zmroku, żeby wybrać się na autobus dalekobieżny, który miał zawieść nas do moich rodziców. Co roku po wakacjach spędzanych u dziadków, babcia odwoziła mnie do domu i ku mojej wielkiej radości zostawała jeszcze kilka dni u nas. 

Trasa przebiegała przez Kraków, gdzie był najdłuższy, bo 20 minutowy postój, w czasie którego zawsze udało mi się naciągnąć babcię na zakup co najmniej jednego obważanka na dworcowym straganie... :) 

Do biegu, gotowi...

Choć nie przepadałam za porannym wstawaniem (zwłaszcza na wakacjach), wyrobienie się na autobus odjeżdżający o 5.45 z centrum miasta, do którego trzeba było wcześniej dojechać autobusem miejskim, nie stanowiło większego problemu. Już wieczorem dnia poprzedniego bywałam tak podekscytowana zbliżającą się podróżą, że trudno było mi zasnąć. Pamiętam też chwilę przed wyjściem z domu, tuż po zjedzeniu śniadania i upewnieniu się, że torba jest spakowana i że niczego nie zapomniałam. W momencie przytaknięcia, że jestem gotowa do drogi, ogarniała mnie wielka ekscytacja, choć do wyjścia jeszcze zostawało parę minut (babcia zawsze miała pewien zapas czasowy na wypadek, gdyby wnusia trochę dłużej się wybierała :)). W tym krótkim czasie, który dłużył mi się niemiłosiernie, nie umiałam już znaleźć sobie miejsca. Bo niby czymże miałabym wypełnić ten czas oczekiwania? Cieszyłam się tylko jak szalona, przestępując z nogi na nogę i raz po raz dopytując babcię, czy przypadkiem nie musimy już wyjść...

I właśnie tamte scenki sprzed lat stanęły mi przed oczami, gdy zaczęłam odczuwać ekscytację przed wyjazdem do szpitala. Choć od podróży ze świętej pamięci Babcią minęło już wiele lat, doskonale pamiętam jak wspaniale się wtedy czułam. Dokładnie te same emocje towarzyszyły mi w chwili, gdy dopakowywałam torbę do szpitala, rozglądając się po mieszkaniu, czy aby niczego nie zapomniałam i dla pewności zerkałam na listę zawieszoną na lodówce, przypominającą o zabraniu rzeczy używanych na co dzień, które nie czekały spakowane w torbie. 

W dniu wyjazdu do szpitala emocje hulały już tak bardzo, że nie byłam w stanie się na niczym skupić. Zerkałam tylko na zegarek, spędzając kolejne minuty na radosnym oczekiwaniu i odliczałam czas do wyjścia. Czułam, że zbliża się coś naprawdę ważnego. Jednocześnie trochę nieswojo było mi ze świadomością, że opuszczam dom z dużym brzuchem, a wrócę bez. Zrobiłam sobie nawet zdjęcie przy drzwiach wyjściowych upamiętniające ostatnie chwile w ciąży. Trochę sztywne, bo trzymam za klamkę i udaję, że robię krok przez próg, ale uśmiech jest tak autentyczny, że warto było go uchwycić!

... start!

Gdy tylko wybiła godzina zero, niezwłocznie ruszyłam z bloków startowych. W samochodzie wciąż nie mogłam rozluźnić twarzy naciągniętej przez nienaturalnie długo trwający uśmiech. 

A więc to już się dzieje - pomyślałam - właśnie teraz... 

Przez chwilę czułam się jak aktorka odgrywająca rolę niewiele mającą wspólnego z jej prawdziwym życiem. Wszystko wydawało mi się takie nowe, jakby nie moje. I chyba tylko dobrze znany dreszcz ekscytacji upewniał mnie, że to stuprocentowo moje życie. 

Podwójne życie. 


fot.www.pks-krosno.pl
fot.www.fr.wikipedia.org
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...