sobota, 7 września 2013

Gdy nadchodzi ten czas

Ilekroć zastanawiam się, co dokładnie sprawiło, że zapragnęłam dziecka, odpowiedź brzmi: nie wiem. 

Jednocześnie dostrzegam pewne czynniki, które mogłabym uznać za katalizatory tej decyzji, ale nie mam pewności, że to właśnie one były decydujące. 

Na pewno należą do nich choroby onkologiczne w mojej rodzinie zdiagnozowane w ostatnim czasie, które mogły mnie śmiertelnie przerazić i włączyć myślenie "może i ja mam coś w genach? może nie mam w życiu aż tak wiele czasu?" itp. 

Drugi możliwy czynnik - sytuacja życiowa. Kobiety często decydują się na dziecko gdy czują stabilizację, mają tak zwane warunki do założenia rodziny. Do tego wora wrzuciłabym nie tylko finanse, dach nad głową i innego rodzaju podstawy bytowe, ale też osobę partnera. To często jego postawa życiowa i nastawienie (prorodzinne) ma o wiele większe znaczenie dla kobiety, niż zaplecze materialne. Obserwuję to zjawisko u koleżanek, które nie zawahały się przed decyzją o kolejnych dzieciach, chociaż z płynnością finansową bywało różnie.  
W tej chwili przypomina mi się filmik, który przysłała mi kiedyś zatroskana moim losem (=bezdzietnością) znajoma. Bohaterką filmiku była kobieta rodząca w bólach... odkurzacz. Dokładnie tak. Film był elementem kampanii społecznej i kończył się pytaniem: "A ty, co jeszcze musisz kupić, zanim zdecydujesz się na dziecko?".
W pierwszej chwili nie zrozumiałam, co to ma wspólnego ze mną, ale potem dotarło do mnie, że przesłanie koleżanki dla mnie było następujące: jeżeli nie masz dzieci ze względu na inne wydatki, to jesteś egoistyczną materialistką. Alternatywna interpretacja: jeśli masz wystarczająco dużo pieniędzy, aby pozwolić sobie na dziecko, ale tego nie robisz, to jest coś z tobą nie tak.W obu przypadkach zastanów się poważnie nad sobą kobieto! 
Od tamtej pory wiedziałam, że jeśli chcę uniknąć tego typu komentarzy w przyszłości, to nie mogę posługiwać się argumentem finansowym przy usprawiedliwieniu decyzji o nieposiadaniu dziecka. Pewnie kiedyś, dla świętego spokoju wyrwało mi się coś w stylu: nie mam dziecka, bo (jeszcze) mnie nie stać. I choć to mało asertywna odpowiedź, skutecznie zamykała usta pytających. Zawsze to lepiej brzmi, niż: "nie, bo nie", a przynajmniej nie musiałam się tłumaczyć z braku uczuć macierzyńskich, na które - jak mi się wydawało - nie miałam wpływu. 

Wracając do czynników potencjalnie decyzyjnych, kolejną rzeczą, którą zapamiętałam, mogła być informacja sąsiadki o jej ciąży. Bardzo się ucieszyłam na tą wieść -zupełnie nie w moim stylu (zwykle reagowałam na takie nowiny lekko naciąganym uśmiechem i myślałam: "aha, no skoro chciała, to fajnie, że się udało"). Tym razem było zupełnie inaczej. Ucieszyłam się tak bardzo, jakby to dotyczyło najbliższej mi osoby, a to była zaledwie nowo poznana sąsiadka! Byłam tak oszołomiona własnym entuzjazmem, że przez kolejne dni nie mogłam się z tym uporać :) 


W pewnym momencie zorientowałam się, że dlatego mnie to tak cieszy, bo... mogłoby dotyczyć mnie samej! Dziwne odkrycie, bo przecież od lat mam w swoim otoczeniu koleżanki z dziećmi, które kiedyś podzieliły się ze mną wiadomością o ciąży. Jednak nigdy wcześniej nie odnosiłam tego do siebie. A tym razem... po raz pierwszy pomyślałam o tym, że ja też mogę być kiedyś w ciąży! 

Co więcej, to wyobrażenie wydało mi się wtedy bardzo realne. Psycholożka w ciąży :)

Wszędzie dobrze, gdzie jesteśmy

Biorąc pod uwagę powyższe wydarzenia mogłabym wyciągnąć wniosek, że właśnie one sprawiły, że zapragnęłam dziecka. Ale nie robię tego, ponieważ to byłoby za duże uproszczenie. Już przed laty działy się podobne sytuacje, równie ważne życiowo, które spokojnie mogłyby wywołać jakiś przełom w moim myśleniu o potomstwie, a jednak tego nie zrobiły. 

Najwidoczniej to nie był mój czas i tyle. Podobnie teraz, mógł wystarczyć jeden bodziec, a może było ich całe mnóstwo, gromadzących się latami.  

Jednego jestem pewna: nastąpiła zasadnicza zmiana w moim myśleniu. 


fot.www.flickr.com
fot.www.kampaniespoleczne.pl
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...