czwartek, 6 marca 2014

Oswoić porodówkę

Po ostatniej rozmowie z lekarzem trochę straciłam rezon. Co którąś wizytę zjawiam się w gabinecie z pokaźną listą pytań. Spisuję wszystkie moje znaki zapytania ponieważ wolę, żeby moje wątpliwości rozwiewał lekarz prowadzący, a nie anonimowy ekspert guglowy. Zwykle odpowiedzi mnie w pełni satysfakcjonują, a ostatnio było trochę inaczej. 

Odczułam, że za bardzo chcę się przygotować, co jest niemożliwe, bo przecież tyle rzeczy jest poza moją kontrolą. Z perspektywy lekarza wygląda to tak, że każdy poród jest inny, trudno zatem sobie cokolwiek zaplanować, niewiele można przewidzieć. Zarówno ze strony przebiegu samej akcji porodowej, jak i ze strony rodzącej. Dlatego kobieta nie powinna zbytnio filozofować i robić wokół porodu szczególnej otoczki, bo wszystko się okaże już/dopiero w szpitalu. Innymi słowy nie ma sensu wymyślać scenariuszy, bo wszystko może się potoczyć zupełnie inaczej.

Podcięte skrzydła

Wszystko to wydaje się logiczne. Lepiej się nie nastawiać tak czy owak, żeby się nie rozczarować. I zwykle taką mam właśnie taktykę: nie mieć zbyt wysokich oczekiwań, ponieważ jak już, wolę się pozytywnie zaskoczyć. 

Tyle że poród wydaje mi się zbyt ważnym wydarzeniem, żeby nie próbować przygotować się jak najlepiej się da. A jeśli przestanę myśleć o nim optymistycznie, to mogę niechcący dopuścić do głosu czarnowidztwo. No bo nie da się nie myśleć o tym w ogóle. To tak, jak starać się nie myśleć o zbliżającym się egzaminie, ślubie, czy rozmowie kwalifikacyjnej - raczej niewykonalne. 

Muszę przyznać, że zaczęłam się już zastanawiać, czy przypadkiem nie tracę tylko czasu i energii na te wszystkie ćwiczenia, wizualizacje, afirmacje, oddychanie, skoro w ostatecznym rozrachunku wszystko jest w rękach położnych. Może jestem naiwna, że dałam się nabrać na to poczucie sprawstwa i możliwości wpływania na rezultaty poprzez własne nastawienie? 

Szkoła pięknego rodzenia

Szczęśliwie moje zwątpienie nie miało czasu zakorzenić się na dobre w moim umyśle, gdyż właśnie rozpoczęły się zajęcia w szkole rodzenia (ale ten czas leci!). I to było to, czego bardzo potrzebowałam. Coś, co zwróciło mi wiarę w sens przygotowań i poczucie, że jednak wiele ode mnie zależy.

Tym, co szczególnie dodało mi skrzydeł był mój wniosek, że sposób w jaki starałam się nastawiać przez ostatnie miesiące do rozwiązania, jest pokrewny z podejściem propagowanym w szkole rodzenia. Czyli intuicyjnie dokonałam dla siebie dobrych wyborów, bo innym kobietom to też pomaga. To bardzo cenne wzmocnienie! 

Bardzo się cieszyłam z obecności mojego męża. Nie byłabym w stanie wszystkiego mu powtórzyć (mimo dość obszernych notatek). Wartość jego uczestnictwa polega też na tym, że może wyłapywać informacje ważne z jego punktu widzenia, tak by mógł jak najlepiej spełnić się w roli. Ja natomiast jestem zainteresowana innymi aspektami i na nich się skupiam. Dzięki temu jeśli o czymś zapomnę, będzie mi mógł przypomnieć hasłowo - bo słyszeliśmy dokładnie ten sam przekaz. Co dwie głowy to nie jedna :)

Z niecierpliwością czekam na kolejne zajęcia w szkole - a te już za tydzień. 


fot.www.successtroughselfimprovement.com
fot.www.hardcourtlessons.blogspot.com



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...