wtorek, 24 czerwca 2014

Walka do ostatniej kropli mleka

Długo zwlekałam z tym tekstem, bo sytuacja zmieniała się na tyle często, że jak tylko postanowiłam napisać kilka słów, okazywały się nieaktualne. Postanowiłam więc zaczekać do momentu, w którym sytuacja się ustabilizuje i napisać pewnego rodzaju podsumowanie. I chyba właśnie ten moment nadszedł. 


Jestem tym, czym (się) karmię


W ciąży nie byłam w 100% przekonana do karmienia piersią. Oczywiście zdawałam sobie sprawę w niebywałych plusów, natomiast niekoniecznie akceptowałam siebie w roli matki karmiącej. Zraziłam się po usłyszeniu kilku opinii, nie chciałam czuć się jak...za przeproszeniem, dojna krowa. Jednak w szpitalu, gdy przynieśli mi małe bezbronne zawiniątko do karmienia - podjęłam rękawicę. 


Ilość smsów, którą wysłałam w szpitalu i w ciągu pierwszego tygodnia w domu, a także ilość telefonicznych rozmów z doświadczonymi mamami przełożyła się na ... podwójny rachunek za telefon :) Chciałam wiedzieć wszystko na już, mieć gotową odpowiedź, dlaczego tak, a nie inaczej. Miałam wrażenie, że moje dziecko jest ciągle głodne, nie miałam pomysłu, z jakiego innego powodu mogłoby płakać. A to z kolei kłóciło mi się to z teoriami o karmieniu co 2-3 godziny, więc szukałam dziury w całym, czyli zaczęłam rozpytywać, co robię nie tak. 


A gdzie matczyna intuicja? Chyba jeszcze na tym etapie się nie rozbudziła. Albo ja nie dałam sobie tyle luzu ile trzeba, by przyjąć, że to jest jeszcze maluszek, który nie ma uregulowanych rytmów dobowych i pór jedzenia, więc trudno mieć jakiekolwiek oczekiwania. Chciałam koniecznie uchwycić jakąś regułę, pewną regularność, a to było poza zasięgiem. Dlatego nie potrafiłam pogodzić się z tak dużą ilością znaków zapytania pozostawionych bez odpowiedzi przed dłuższy czas.  

Prawy do lewego, lewy do prawego

W całym tym zamieszaniu i wielkiej niewiadomej pozytywnie zaskoczyło mnie moje zaangażowanie, własna determinacja. Przez trzy tygodnie w ciągu całej doby robiłam skrupulatne zapiski. W jednej kolumnie tabeli zapisywałam pory karmienia, w drugiej to, co sama zjadałam. Przejęta opowieściami koleżanek o tym, jak wiele produktów spożywczych uczula dziecko za pośrednictwem mleka matki, uznałam że takie przysmaki jak czekolada, orzechy, czy truskawki będą musiały poczekać. Notatki miały ułatwić dochodzenie, który produkt spożywczy wywołał ewentualne reakcje niepożądane u dziecka.  

Potem szukając ułatwień znalazłam aplikację* na telefon o nazwie Breastfeeding. Włączałam START na początku karmienia wybierając L lub R, dla oznaczenia piersi lewej lub prawej oraz STOP na końcu karmienia. Aplikacja zapamiętywała za mnie długość i częstotliwość karmienia. Korzystałam z niej przez pewien czas. Zrezygnowałam gdy zaczęłam się trochę bardziej przemieszczać i karmić w różnych miejscach, a co za tym szło - nie wszędzie zabierałam ze sobą telefon, żeby wcisnąć START. A bez pełnej dokumentacji nie było sensu prowadzić dalszych statystyk. 


Nieprzydatne umiejętności


Gdy początkowo karmienie zajmowało w sumie połowę każdej doby, chciałam wykorzystać ten czas i zaczęłam uczyć się pisania smsów palcami jednej ręki. Na telefonie z klawiaturą qwerty było to dość karko-, a raczej palcołomne, dlatego musiałam zadowolić się mniej lubianą klawiaturą dotykową. Do przytrzymania dziecka na poduszce do karmienia potrzebowałam jednej ręki, więc drugą mogłam działać - raz prawą, raz lewą. I już byłam z siebie taka dumna, że tak wspaniale wykorzystuję czas, gdy okazało się, że muszę sobie darować te rozrywki, aby ponownie skoncentrować się na karmieniu. 


Synuś tak dobrze załapał odruch ssania, że do głowy mi nie przyszło, że nie idzie za tym pobór mleka. Zamiast więc smsować musiałam od tej pory uważnie słuchać, czy dziecko przełyka pokarm i czy słychać charakterystyczne dla noworodków gulganie. Jednocześnie miałam nie dopuszczać, by zasnęło przy jedzeniu. Niestety nie udawało się temu skutecznie zapobiegać, malec odpadał po paru łapczywych łykach. Odkładałam go więc, a po chwili budził się z płaczem, co interpretowałam jako głód, zakładając, że zasnął przed najedzeniem się. Przystawiałam więc ponownie i tak w kółko...


Czasami cykl jedzenie-zasypianie-budzenie-jedzenie powtarzał się trzykrotnie, kończąc albo dłuższą drzemką, albo zadowoleniem dziecka. Całe to karmienie uwiązywało mnie na długi czas uniemożliwiając podjęcie innych aktywności i nie dając poczucia, że mam coś w tej sprawie do powiedzenia. Wydawało mi się, że bez walki oddaję dziecku stery, a ono robi ze mną co chce. Po paru tygodniach okazało się, że młody słabo przybiera i konieczne jest dokarmianie... Trochę się podłamałam, bo nie dość, że moje karmienie wyglądało tak, jak wyglądało (nieregularne i wieloetapowe), to jeszcze nie byłam w stanie sprostać podstawowym potrzebom własnego dziecka. I choć początkowo byłam sceptycznie nastawiona do karmienia piersią, to później, gdy już zaskoczyło, bardzo przejmowałam się, gdy coś nie wychodziło. 

Oszustwo czy błąd logiczny?

Pewna znajoma, zapytana przeze mnie, czy karmienie boli, odpowiedziała, że "boli tylko na początku". Odkąd to usłyszałam, było dla mnie jasne, że na początku, czyli w pierwszych dniach. Kiedy po dwóch tygodniach karmienia ból nie mijał, zgłosiłam się do niej po "wyjaśnienia". Potwierdziła, że boli tylko na początku, tyle że na początku ... każdego karmienia! Czułam się oszukana. Sądziłam, że pocierpię na początku i potem będzie już z górki. No cóż...


Wielokrotnie w chwilach kryzysowych "rzucałam" karmienie piersią i postanawiałam przejść na butelkę. Zawsze jednak coś mnie powstrzymywało. Mówiłam sobie, że jeszcze tylko ten jeden, ostatni raz. Tych "ostatnich razów" było całkiem sporo, jednak zawsze znajdowałam przynajmniej jeden powód, dla którego warto było powalczyć dalej. Przełom nastąpił gdy spróbowałam karmienia w osłonkach - genialny wynalazek, dzięki któremu karmię do dziś.


Czy mogę przy tobie... nakarmić?

Pamiętam, że kiedyś słabo tolerowałam kobiety, które karmiły przy mnie swoje dzieci. Zwłaszcza, gdy niespodziewanie zaczynały się przy mnie rozbierać. Nie przywykłam do widoku cudzych piersi wystawionych na mój widok i często czułam się z tym niezręcznie. Bo jak tu patrzeć rozmówczyni w oczy, gdy kilkadziesiąt centymetrów niżej jest półnaga? Oko samo leci i nie wiadomo gdzie odwracać wzrok.


Biorąc pod uwagę mój własny dyskomfort, postanowiłam nie narażać innych na podobne doznania. Chcąc nakarmić przy odwiedzających mnie koleżankach zawsze pytam, czy nie mają nic przeciwko. Najczęściej odpowiadają, że jeśli ja nie jestem skrępowana, to nie widzą przeszkód. Robię to jednak tylko przy wybranych osobach, przy których dobrze się czuję. Jeśli chodzi o wszystkich innych, to wychodzę z założenia, że skoro na co dzień nie oglądają mnie topless, to teraz też nie muszą. Karmienie jest dla mnie osobistym doświadczeniem, przy którym im mniej zakłóceń tym lepiej. Takie podejście też sprzyja laktacji, bo jak zawsze powtarzam: z zestresowanej piersi mleko nie popłynie. 

I tak jestem zszokowana moją zwiększającą się swobodą, bo nie podejrzewałam, że w ogóle zdobędę się na to, by karmić przy kimkolwiek. Karmienie jednak trwa dobrą chwilę, a szkoda mi było spędzać tego czasu samotnie, jeśli można w tym czasie wypijać herbatkę z przyjaciółką i poplotkować. Jak zwykle więc życie weryfikuje zamierzenia i uprzedzenia. 

Przyjemność dawania

Nigdy się nie spodziewałam, że to powiem, ale ... karmienie jest przyjemnie! Po trudach pierwszych tygodni mówię to z ulgą i pełnym przekonaniem. Teraz uśmiecham się za każdym razem, gdy słyszę sapanie i łapczywe przełykanie maluszka albo widzę charakterystyczne pobudzenie, gdy synuś orientuje się, że zaraz będzie karmiony. I wymachiwanie rączkami w czasie jedzenia, łapanie się za główkę, czy też poklepywanie mnie, jakby chciał przyspieszyć napływ mleka - im starsze dziecko, tym repertuar gestów bogatszy:) 

Zaczynam rozumieć, co mają na myśli matki mówiąc, że mleko matki jest najlepszym, co matka może dać swojemu dziecku. I nie chodzi tylko o jego właściwości odżywcze i zdrowotne. Rozumiem to jako okazję do bliskości z własnym dzieckiem, ponieważ trzymanie w ramionach takiego maleństwa jest jedną z największych życiowych przyjemności. I okazję do dania czegoś od siebie. Okazją do obdarowania. 

Karmienie to jedna z tych rzeczy w doświadczeniu młodej matki, które przeżywałam przez zaskoczenie - od negatywnego do bardzo pozytywnego. Od niechęci, rozczarowania, bólu i poczucia niewystarczalności po głęboką radość i poczucie spełnienia. 

Już dziś wiem, że za kilka miesięcy będzie mi tego bardzo brakowało. Syn będzie coraz chętniej jadł samodzielnie, a zatrzymanie w ramionach na dłużej ruchliwego i spragnionego aktywności dziecka, będzie już tylko pięknym wspomnieniem. 
  

Tymczasem dziecko wzywa - pora na karmienie :)


fot.www.eternallygeeked.wordpress.com
fot.www.praca.wp.pl
fot.www.wizaz.pl
fot.www.financialphilosopher.typepad.com
fot.www.fotosik.pl
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...