niedziela, 6 października 2013

Lekcja komunikacji

Dziś dzwoniłam umówić się na badania prenatalne. Przed tym terminem mam się spotkać z moim lekarzem prowadzącym, aby "upewnić się, że ciąża nie jest obumarła". No tak, zanim wydam te kilkaset złotych, lepiej mieć pewność, że wszystko jest w porządku. To dla uniknięcia ewentualnych rozczarowań, bo przecież ciąże obumarłe na tak wczesnym etapie się zdarzają. 

Zastanawiam się, czy jest jakaś dobra forma przekazywania ludziom pesymistycznych wiadomości. Mogłoby się wydawać, że złe wieści to zawsze złe wieści, niezależnie od formy. Ale czy na pewno? Czy nie inaczej odbiera się komunikat: "chcemy potwierdzić, że dziecko rozwija się prawidłowo" niż "chcemy sprawdzić, czy nie ma wad genetycznych"? 

W większości przypadków odbiór jest zależny od wrażliwości odbiorcy, ale przecież nie bez znaczenia jest też forma przekazu. Oczywiście są sytuacje, takie jak informowanie rodziny o śmierci jednego z jej członków, w których żadne słowa nie brzmią dobrze. Jednak w przypadkach, w których sprawy nie są ostateczni przesądzone, dobór słów przez personel medyczny ma niebagatelne znaczenie. Mam tu na myśli przekazywanie informacji poprzedzających badania, na przykład mówiące o celu badania. 

Podszyte strachem 

Wiele moich koleżanek na badania prenatalne szło zestresowanych. No bo przecież chodzi o wykluczenie poważnych wad. Zwłaszcza, że badania wykonywane są w takim terminie, do którego według polskiego prawa dopuszcza się legalną aborcję. No i jak z taką świadomością ma sobie poradzić kobieta w ciąży? Skoro aborcja wchodzi w grę, to znaczy, że wynik badania może być zły. Ledwo się zdążyła przyzwyczaić do myśli że będzie mamą, a tu za chwilę może się okazać, że jednak nie??

Te wszystkie myśli w głowie ciężarnej nie są najbardziej pożądane z punktu widzenia jej komfortu psychicznego i nastawienia emocjonalnego. Wiadomo, że nie sposób wykluczyć wszystkich stresorów. Myślę jednak, że warto dołożyć wszelkich starań, aby komunikaty raczej utwierdzały przyszłe mamy w przekonaniu, że badania są rutynowe, a wszelkie komplikacje omawiać dopiero w konfrontacji z faktami, czyli wynikami badań. Jeśli w ogóle będzie taka konieczność.



Szklanka do połowy pełna

Takie są moje osobiste preferencje. Lubię się czuć potraktowana jak indywidualny pacjent. Nie potrzebuję wiedzieć, czy z moimi objawami mieszczę się w średniej i czy przebieg mojej ciąży jest taki, jak u np. 73% populacji. Statystyki nie sprawiają, że czuję się lepiej, zdrowiej, normalniej, pewniej. Tym, co odpowiada za moje dobre samopoczucie jest świadomość, że lekarz - znając te wszystkie statystyki - przekazuje mi informacje wyłącznie na mój temat. Jeśli jest wszystko OK, to nie muszę wiedzieć, jak jest u innych pacjentek, jaki jest procent poronień albo wystąpienia chorób genetycznych.

Chcę się w pełni cieszyć moją ciążą tak długo, jak długo mam ku temu powody. Dlatego, pomimo iż niestety już zasiano mi ziarno niepewności i obaw związanych z badaniami prenatalnymi, przez dwa najbliższe tygodnie oczekiwania postaram się tegoż ziarna przynajmniej "nie podlewać". 

Właśnie zdałam sobie sprawę, że zachowuję się trochę tak, jak pewna pacjentka onkologiczna. Do rozmów o jej stanie zdrowia upoważniła męża, który zamiast niej omawiał cały proces leczenia z lekarzami. Sama nie czytała nawet wyników badań, bo jak powiedziała: to by ją zabiło. Mąż miał za zadanie przekazywać jej tylko takie fakty, które były choć trochę pozytywne i dawały nadzieję. Cała reszta, w tym rokowania, zupełnie jej nie obchodziły.

To się nazywa wyparcie doskonałe! 


fot.www.candornews.com
fot.www.miastokolobrzeg.pl
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...