poniedziałek, 7 października 2013

Trzeba, muszę -> chcę!

Po rozważaniach na temat komunikacji lekarz-pacjent pora na krytyczniejsze przyjrzenie się własnym komunikatom. Nie tylko tym adresowanym do innych, ale również do siebie samej. Tym drugim może nawet poświęcę więcej uwagi.

Zainspirowana psychoonkologią i wagą, jaką w procesie zdrowienia przykłada się do semantyki, uznałam że ciąża jest znakomitym okresem w życiu, aby ową semantykę nieco uzdrowić. 

Lepiej zapobiegać niż leczyć

W przeszłości już wielokrotnie zastanawiało mnie, dlaczego praca nad sobą, jaką wykonują osoby chore na raka, nie jest rutynowo przepisywana na receptę wszystkim nam w ramach profilaktyki. Jeśli udowodnione jest, że zmiana sposobu myślenia w znaczący sposób wpływa na samopoczucie psychiczne i sprzyja zdrowieniu, to stosowanie tych technik powinno służyć też utrzymaniu dobrego stanu zdrowia. 

Choroba najczęściej jest sygnałem, że dotychczas robiliśmy coś, co nie było dla nas zdrowe. I dopiero po usłyszeniu diagnozy lokalizujemy ten słabszy obszar życia aby wprowadzić niezbędne modyfikacje celem przywrócenia równowagi. A gdyby tak już teraz, właśnie gdy jesteśmy w pełni zdrowi, wprowadzić pewne zmiany po to, by zdrowie zachować jak najdłużej? 

Słowa mają wielką moc. Tyle, że nie zawsze zdajemy sobie sprawę, co to dokładnie oznacza. Słowa wpływają na nasze emocje i naszą fizjologię. To dzięki nim tworzymy obraz otaczającego nas świata, innych ludzi i nas samych. Służą nam do opisu zjawisk, stanów uczuciowych, doznań zmysłowych, przedmiotów. Mogą inspirować, albo podcinać skrzydła. Mogą sprzyjać zdrowieniu i mogą zabijać. 

Zdrowa semantyka nie opiera się na zasadach poprawnej polszczyzny, słodko propagowanej przez profesora Miodka. Jej podstawą jest zdrowe myślenie, a ono z kolei opiera się na faktach - i tym różni się od myślenia pozytywnego czy negatywnego. 

Jak się okazuje, popularne myślenie pozytywne wcale nie jest dla nas najzdrowsze. Podejście do śmiertelnej choroby w stylu "na pewno wyzdrowieję" albo "muszę wyzdrowieć" nie sprawdza się. Po pierwsze nie jest zgodne z faktami (nikt nie ma gwarancji wyzdrowienia), po drugie niesie w sobie przywiązanie do rezultatu. Osoby myślące zdrowo powiedzą "mogę wyzdrowieć", co oznacza, że wierzą, że mają szansę na powrót do zdrowia i wiedzą, że mają wpływ na swoje leczenie. Jednocześnie nie przesądzają wyniku. 

Z tą filozofią zapewne nie zgodzą się różni guru sukcesu, propagujący myślenie życzeniowe i afirmowanie pożądanych stanów. A co daje osobom chorym praktykowanie takiego sposobu myślenia i werbalnego wyrażania myśli? 

Zapłacić podatki i umrzeć

"Muszę wyzdrowieć", tak jak każde inne "muszę" kojarzy się z dużym wysiłkiem, z robieniem czegoś, na co nie ma się ochoty, z czymś narzuconym z zewnątrz. Uczeń, który musi odrobić zadanie, niechętnie się za nie zabiera. Ale gdyby tylko chciał je odrobić...podszedł by do tego obowiązku z zupełnie inną energią, potraktował by je jako wyzwanie, a może nawet ciekawe zajęcie. Stałoby się tak tylko dlatego, że nasz mózg zupełnie inaczej interpretuje polecenia "muszę coś zrobić" niż "chcę coś zrobić". Zdrowe myślenie zakłada, że w życiu tak naprawdę niewiele rzeczy "musisz". Większość spraw do załatwienia jest wyborami, dlatego nie ma sensu nadmiernie stresować się przymusem, jeśli o wiele sprawniej będziemy funkcjonować chcąc coś robić. Czyli gdy potraktujemy siebie po dobroci. 

Pamiętam, jak na jednym z warsztatów z komunikacji inter- i intrapersonalnej trenerka do znudzenia korygowała wypowiedzi uczestników, twierdzących, że mają tak wiele "musów" na głowie (muszę iść tam i tam, muszę załatwić to i tamto). "Musisz czy chcesz?" - prosiła o doprecyzowanie. W końcu, udając zniecierpliwioną, powiedziała: "Jedyne co musisz, to zapłacić podatki i umrzeć - cała reszta jest dowolnością". 



Nazwij rzeczy po imieniu...

Do dziś, gdy przytłacza mnie jakiś przymus, przypominam sobie o tych nieszczęsnych podatkach i lekko rozbawiona próbuję przeformułować swoje zniechęcające zdania-polecenia. A w ciąży całkiem ich sporo. No bo muszę się dobrze odżywiać, muszę się wysypiać, muszę ćwiczyć, muszę na siebie uważać...

Weźmy ten pierwszy przykład - muszę się zdrowo odżywiać. Naprawdę muszę? Oczywiście że nie. Ale chcę. Bo to dobre dla mnie i dziecka. Zatem gdy do przygotowywania posiłków podchodzę z nastawieniem "chcę ugotować obiad", to od razu chętniej się tym zajmuję, niż gdy myślę "muszę ugotować obiad". A że nie przepadam za gotowaniem, to zmiana z "muszę" na "chcę" robi w mojej głowie ogromną różnicę.

Innym "musizmem" jest codzienne wklepywanie kremu przeciw rozstępom. Na początku było to dla mnie dość uciążliwe, bo przed ciążą balsam do ciała po kąpieli wklepywałam dość nieregularnie. A teraz zależy mi, żeby robić to codziennie. Więc tak naprawdę chcę to robić, choć niejednokrotnie nie mam na to ochoty (bo np. jestem zmęczona albo zwyczajnie nie chce mi się wykonywać kolejnego zabiegu pielęgnacyjnego w czasie wieczornej toalety). Ale faktem jest, że wcale nie muszę. Nikt mnie nie zmusza, jest to moja własna inicjatywa. 

...a zmienią się w oka mgnieniu

Słowa mają wielką moc. Wie o tym każdy marketingowiec, polityk, komik, psycholog etc. Tak naprawdę każdy z nas może korzystać z dobrodziejstwa słownika i dobierać najbardziej adekwatne pojęcia do opisu sytuacji. Takie, które są oparte na faktach, są wspierające, które mózg łatwo zinterpretuje w optymalny sposób i przetworzy na właściwe działania.

Dlatego warto "robić" zamiast "próbować" (próbowanie nie jest żadnym działaniem), a zamiast wykręcać się "brakiem czasu" przyznać, że przeznaczamy czas na inne ważne dla nas sprawy. Możemy wzbogacać nasze życie o "cenne doświadczenia" zamiast "ponosić porażki", a "problemy" zastąpić "wyzwaniami". 

A teraz muszę iść spać :) Wcale nie chcę, ale oczy same... Rozumiecie, nie chcę, ale muszę :) 

(i nauka poszła w las! ;p)


fot.www.cincibility.wordpress.com
fot.www.runnersworld.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...