poniedziałek, 29 września 2014

Magia karmienia na żądanie. Czarna magia.

Niespełna kilka miesięcy temu byłam o włos od rezygnacji z karmienia piersią, a właściwie od rezygnacji z prób. Kosztowało mnie to dużo bólu, stresu, a przede wszystkim niepewności, czy dziecko się najada. 

Dziś jestem z siebie dumna, że mimo ogromnego zniechęcenia kontynuowałam próby i w końcu zaskoczyło. Od jakiegoś czasu karmię już bez osłonek (a jednak nawet moja oporna skóra się hartuje!), nie odczuwam dyskomfortu wiążącego się z samym pobieraniem przez dziecko pokarmu jak i jego napływem. A co najważniejsze (i wielce zaskakujące jednocześnie), czerpię z tego naprawdę dużą przyjemność. I aż się łezka w oku kręci na myśl o tym, że niebawem czeka mnie rozszerzanie diety maluszka, czyli stopniowe zastępowanie porcji mleka innymi produktami. Ehh, kto by pomyślał, że tak mi się odmieni...

I choć za nami już przeszło tysiąc mlecznych posiłków, to ciągle nie wiem, na czym ma polegać karmienie na żądanie. Niezupełnie odróżniam rodzaje płaczu, raczej działam instynktownie. Jednocześnie staram się nie utrwalać nawyku, że przystawienie do piersi służy uspokojeniu, wynagrodzeniu czegokolwiek, czy usypianiu (tego ostatniego najmniej udaje mi się przestrzegać, bo jak już zaśnie to przecież się cieszę, a nie budzę :)). 

I to by było tyle na dziś, bo właśnie słyszę synka, który chyba komunikuje swe żądania... 



PS. Już po :)

PS'. Acha, zmieniło się jeszcze coś: w czasie karmienia nie jestem już obłożona książkami czy gazetami, aby jak najefektywniej ten "siedzący" czas wykorzystać. Teraz mały je już o wiele szybciej, więc po pierwsze nie zdążyłabym otworzyć lektury na pożądanej stronie, a po drugie - zwyczajnie żal mi się rozpraszać! Synuś karmi się mlekiem, a ja - jego widokiem :) 


fot.www.demotywatory.pl
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...