Odkąd pojawił się mój synek, umawiałam się z sąsiadką na wspólne spacery z wózkami. Początkowo udawało się to prawie codziennie. Każde z dzieci słodko spało, a my mogłyśmy spokojnie porozmawiać.
Z biegiem czasu było coraz trudniej, ponieważ dzieciakom wydłużał się czas czuwania i o sen było już trudniej. Najczęściej jedno spało, a drugie gaworzyło w najlepsze budząc tamto.
Teraz nie umawiamy się już prawie wcale. Nie, że nie chcemy. Przeciwnie. Zdzwaniamy się z rana, umawiamy na konkretną godzinę i... nic z tego. "Winowajcami" są niezmiennie mój syn albo jej córka, którzy albo postanawiają przyspieszyć porę jedzenia albo zdrzemnąć się o niestandardowej porze albo zbrudzić pieluszkę tak kompleksowo, że przewijanie zajmuje dłuższą chwilę. I nijak nie da się wyjść z domu punktualnie.
Dzwonimy wtedy do siebie ponownie, opowiadamy, co zaszło i kwitujemy ulubionym już tekstem: "te dzieciaczki zawsze mają swoje plany!". Ostatecznie każda wychodzi o innej porze, najczęściej spotykamy się przed domem, gdy jedna już wraca, a druga właśnie wyrusza na spacer...
A niech mają te swoje plany :) Czasami bardzo lubię te niespodzianki. Na przykład w tej chwili tylko dlatego mogę napisać ten tekst, bo synek zasnął w czasie zabawy, mam więc kilka(-naście/-dziesiąt?) bonusowych minut dla siebie.
Chwilo trwaj! :)
fot.www.przewijak.es