Okazuje się, że dziecko nie tylko rośnie w oczach, rośnie w siłę i rośnie mu apetyt, ale też "rośnie" mu głos. Jakiś taki bardziej donośny jest, a wokalizacje dłużej trwają. I już absolutnie nie da się go zignorować.
Co się wtedy dzieje w głowie? Masakra totalna. Dlaczego ono znowu płacze? Najedzone, sucho ma, wyspane, nie ma kolek, zabawki w zasięgu rączek, ja jestem tuż obok. O co więc chodzi??!
Gdy w jednym z takich kryzysów akustycznych "poskarżyłam" się przyjaciółce, że już nie dam rady, odpowiedziała z uśmiechem: "Mówiłam ci, że jeszcze przyjdzie taki czas, że będziesz chciała wyrzucić przez okno własne dziecko. Nie wierzyłaś!" Zgadza się, trudno mi było w to uwierzyć. Dziś już nie jestem takim niedowiarkiem... :)
Agnieszka Chylińska, już raz tu przeze mnie cytowana, wyczytała w jednym z poradników, że "jeśli ma się chęć sprzedać swoje dziecko na allegro, to powinno się zwrócić z prośbą o poradę do osoby duchownej lub od razu dać się zamknąć w psychiatryku." Przy czym informacja ta była podana dopiero pod koniec poradnika, małymi literami.
Czy to znaczy, że normalni rodzice nie miewają czasem dość? Że nie mają ochoty wyjść z siebie, albo - co gorsza - z domu, zostawiając rozwrzeszczane dziecko samemu sobie?
Miewają, oczywiście, że miewają. Nikt jednak nie lubi przyznawać się do sytuacji, kiedy zostaje wytrącony z równowagi tak, że aż kipi. Natychmiast zaburzyło by to obraz własnej osoby jako człowieka zrównoważonego, odpowiedzialnego i dojrzałego, a tego przecież nikt nie chce, prawda? :)
Ale są i tacy, którzy mówią o tym otwarcie.
Tabu złamane
Chylińska nie pierwsza i nie ostatnia odważyła się nazwać rzeczy po imieniu, czyli że dziecko "drze gębę". Dokładnie takich samych słów używa też pewna położna, gdy wspomina pierwszy miesiąc życia swojej córki. Wypowiada je z pełną świadomością dodając, że inaczej się tego określić nie da. I nijak nie przeszkadza jej to kochać z całego serca swoich dzieci i z ogromnym zaangażowaniem przyjmować porody z udziałem drących się przeraźliwie dzieciaków.
Moja znajoma, przefantastyczny człowiek i wspaniała matka opowiadała mi, jak dziękowała Bogu za to, że stać ich na dom z piwnicą. Gdy miała dość wysłuchiwania wrzasku córek, usadzała je w bezpiecznym miejscu a sama schodziła do piwnicy, zamykała się tam i
Ja również jestem wdzięczna losowi, tyle że za poddasze, bo to tam znajduje się mój wentyl bezpieczeństwa. Stary, zakurzony atlas przeżywa właśnie swój renesans. Idę, ustawiam obciążenie - zależnie od stopnia mojego pobudzenia - i robię po kilka powtórzeń. Nie liczę, ćwiczę po prostu tak długo, aż poczuję, że ładunek emocjonalny rozszedł się po kościach. Wtedy wracam do Synka, nieco już słabsza ale i spokojniejsza, ze świeższą głową i nowymi pomysłami. I co najważniejsze - zdecydowanie bardziej opanowana.
Inne znajome matki podają za skuteczne wyjście z pokoju, w którym przebywa dziecko i policzenie do dziesięciu. Potem powrót. Ta chwila ma dać szansę na wyciszenie i uspokojenie. W moim przypadku niestety nie działa, a sprawdzałam już wielokrotnie. Po prostu w całym mieszkaniu nie znalazłam takiego miejsca, do którego nie dociera płacz mojego dziecka, zatem warunki do odprężenia się mizerne.
Za to całkiem nieźle sprawdza się blogowanie. Po paru minutach trzaskania w klawiaturę (tradycyjną, dotykowa nie zdaje tu egzaminu) trochę powietrza ze mnie schodzi :)
W skórze niemowlaka
A wystarczyłoby zamiast tych wszystkich "rozwiązań siłowych" wysilić się na odrobinę empatii. Wyobrazić sobie, jak by to było być dzidziusiem. Bezbronnym, zdanym na łaskę opiekunów w stu procentach. Ponadto człowieczkiem, który jest miksem mnie i konkretnego mężczyzny, zatem wszystkie jego cechy i zachowania są odziedziczone po którymś z nas.
Takie spojrzenie bardzo wiele ułatwia, ponieważ pozwala mi przypuszczać, że tak jak któreś z nas, maluszek albo jest niecierpliwy, albo szybko się nudzi, ma silną potrzebę ruchu albo małą tolerancję na dyskomfort fizyczny. Może żadna z wymienionych cech akurat nie ma pokrycia w rzeczywistości, niemniej jednak gdy pomyślę o tym, co mnie samą drażni, tym łatwiej mi zrozumieć, że dziecku może być źle z podobnych przyczyn.
A już najbardziej denerwowałoby mnie - jako niemowlę - to, że ja przecież tak precyzyjnie komunikuję, a ci niedomyślni dorośli i tak nie wiedzą, o co mi chodzi. Jeszcze głupkowato dopytują jeden drugiego: "na co on teraz płacze?"
Każdy (maluch) straciłby w końcu cierpliwość, to oczywiste. Dziecięcy płacz jest więc niczym innym, jak tylko jednym ze środków wyrazu adekwatnych do aktualnego poziomu kumacji rodziców :)))
fot.www.urodaizdrowie.pl
fot.www.cwiczenia-atlas.pl
*jest wyrażeniem ostatnio niepożądanym w publicznych wypowiedziach, więc lepiej nie ryzykować...