niedziela, 21 września 2014

Matko, opanuj się!

Mam nadzieję, że nikt już nie pamięta o tym, co pisałam w maju na temat mojej reakcji na płacz własnego dziecka. To już jest, zdaje się, nieaktualne...

Okazuje się, że dziecko nie tylko rośnie w oczach, rośnie w siłę i rośnie mu apetyt, ale też "rośnie" mu głos. Jakiś taki bardziej donośny jest, a wokalizacje dłużej trwają. I już absolutnie nie da się go zignorować. 

Co się wtedy dzieje w głowie? Masakra totalna. Dlaczego ono znowu płacze? Najedzone, sucho ma, wyspane, nie ma kolek, zabawki w zasięgu rączek, ja jestem tuż obok. O co więc chodzi??!

Gdy w jednym z takich kryzysów akustycznych "poskarżyłam" się przyjaciółce, że już nie dam rady, odpowiedziała z uśmiechem: "Mówiłam ci, że jeszcze przyjdzie taki czas, że będziesz chciała wyrzucić przez okno własne dziecko. Nie wierzyłaś!" Zgadza się, trudno mi było w to uwierzyć. Dziś już nie jestem takim niedowiarkiem... :) 

Z niemowlakiem na aukcję?

Agnieszka Chylińska, już raz tu przeze mnie cytowana, wyczytała w jednym z poradników, że "jeśli ma się chęć sprzedać swoje dziecko na allegro, to powinno się zwrócić z prośbą o poradę do osoby duchownej lub od razu dać się zamknąć w psychiatryku." Przy czym informacja ta była podana dopiero pod koniec poradnika, małymi literami. 

Czy to znaczy, że normalni rodzice nie miewają czasem dość? Że nie mają ochoty wyjść z siebie, albo - co gorsza - z domu, zostawiając rozwrzeszczane dziecko samemu sobie? 

Miewają, oczywiście, że miewają. Nikt jednak nie lubi przyznawać się do sytuacji, kiedy zostaje wytrącony z równowagi tak, że aż kipi. Natychmiast zaburzyło by to obraz własnej osoby jako człowieka zrównoważonego, odpowiedzialnego i dojrzałego, a tego przecież nikt nie chce, prawda? :)

Ale są i tacy, którzy mówią o tym otwarcie. 

Tabu złamane

Chylińska nie pierwsza i nie ostatnia odważyła się nazwać rzeczy po imieniu, czyli że dziecko "drze gębę". Dokładnie takich samych słów używa też pewna położna, gdy wspomina pierwszy miesiąc życia swojej córki. Wypowiada je z pełną świadomością dodając, że inaczej się tego określić nie da. I nijak nie przeszkadza jej to kochać z całego serca swoich dzieci i z ogromnym zaangażowaniem przyjmować porody z udziałem drących się przeraźliwie dzieciaków.    

Moja znajoma, przefantastyczny człowiek i wspaniała matka opowiadała mi, jak dziękowała Bogu za to, że stać ich na dom z piwnicą. Gdy miała dość wysłuchiwania wrzasku córek, usadzała je w bezpiecznym miejscu a sama schodziła do piwnicy, zamykała się tam i wyła* ryczała jak bóbr z bezsilności. Po chwili, gdy trochę się uspokoiła i trudne emocje zmalały do rozmiarów niezagrażających, wracała do dzieci i z nową energią zajmowała się nimi. 

Ja również jestem wdzięczna losowi, tyle że za poddasze, bo to tam znajduje się mój wentyl bezpieczeństwa. Stary, zakurzony atlas przeżywa właśnie swój renesans. Idę, ustawiam obciążenie - zależnie od stopnia mojego pobudzenia - i robię po kilka powtórzeń. Nie liczę, ćwiczę po prostu tak długo, aż poczuję, że ładunek emocjonalny rozszedł się po kościach. Wtedy wracam do Synka, nieco już słabsza ale i spokojniejsza, ze świeższą głową i nowymi pomysłami. I co najważniejsze - zdecydowanie bardziej opanowana. 

Inne znajome matki podają za skuteczne wyjście z pokoju, w którym przebywa dziecko i policzenie do dziesięciu. Potem powrót. Ta chwila ma dać szansę na wyciszenie i uspokojenie. W moim przypadku niestety nie działa, a sprawdzałam już wielokrotnie. Po prostu w całym mieszkaniu nie znalazłam takiego miejsca, do którego nie dociera płacz mojego dziecka, zatem warunki do odprężenia się mizerne.

Za to całkiem nieźle sprawdza się blogowanie. Po paru minutach trzaskania w klawiaturę (tradycyjną, dotykowa nie zdaje tu egzaminu) trochę powietrza ze mnie schodzi :)

W skórze niemowlaka

A wystarczyłoby zamiast tych wszystkich "rozwiązań siłowych" wysilić się na odrobinę empatii. Wyobrazić sobie, jak by to było być dzidziusiem. Bezbronnym, zdanym na łaskę opiekunów w stu procentach. Ponadto człowieczkiem, który jest miksem mnie i konkretnego mężczyzny, zatem wszystkie jego cechy i zachowania są odziedziczone po którymś z nas. 

Takie spojrzenie bardzo wiele ułatwia, ponieważ pozwala mi przypuszczać, że tak jak któreś z nas, maluszek albo jest niecierpliwy, albo szybko się nudzi, ma silną potrzebę ruchu albo małą tolerancję na dyskomfort fizyczny. Może żadna z wymienionych cech akurat nie ma pokrycia w rzeczywistości, niemniej jednak gdy pomyślę o tym, co mnie samą drażni, tym łatwiej mi zrozumieć, że dziecku może być źle z podobnych przyczyn. 

A już najbardziej denerwowałoby mnie - jako niemowlę - to, że ja przecież tak precyzyjnie komunikuję, a ci niedomyślni dorośli i tak nie wiedzą, o co mi chodzi. Jeszcze głupkowato dopytują jeden drugiego: "na co on teraz płacze?" 

Każdy (maluch) straciłby w końcu cierpliwość, to oczywiste. Dziecięcy płacz jest więc niczym innym, jak tylko jednym ze środków wyrazu adekwatnych do aktualnego poziomu kumacji rodziców :)))


fot.www.urodaizdrowie.pl
fot.www.cwiczenia-atlas.pl


*jest wyrażeniem ostatnio niepożądanym w publicznych wypowiedziach, więc lepiej nie ryzykować...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...