Tak zostało do dziś. Jeśli z rzadka ogarnia mnie chęć uderzenia w struny, to tylko w samotności. W ciąży zdarzyło mi się to po raz pierwszy właśnie teraz. Zasłyszałam w radiu znajomą piosenkę, zaczęłam sobie podśpiewywać i nagle mnie olśniło: przecież już mogę zacząć kolekcjonować kołysanki dla małego! Będę mogła nawet śpiewać i grać je sama. Ba, już mogę!!!
Do kołyski
Tym sposobem odkurzyłam gitarę, wyciągnęłam grubą teczkę ze zbiorem tabulatur i tekstów piosenek z chwytami...i przepadłam na dobrych kilka godzin. Zachwytom nad (odgrzewanymi) odkryciami nie było końca. Na szczęście gra na instrumencie jest jak jazda na rowerze - trzeba sobie tylko przypomnieć, jak ruszyć nie tracąc równowagi, a potem już rower sam jedzie.
Wśród ulubionych piosenek znalazłam też coś szczególnego - dwie kołysanki, które zawsze mi się podobały, ale nigdy dotąd nie odbierałam ich z takim przejęciem. Nawet nie byłam w stanie zaśpiewać ich całych, bo przy którymś wersie głos mi się załamywał...
Podaję linki do oryginałów:
We've created life
W czasie tej muzycznej uczty przypomniałam sobie o jeszcze jednej, absolutnie niesamowitej piosence. Przyjaciółka obiecała sobie, że gdy dowie się o swojej ciąży, włączy ją swojemu mężczyźnie w czasie oznajmiania mu tej radosnej nowiny. Włączyła :)
fot.www.murzynowo.eu