poniedziałek, 5 maja 2014

Od pierwszego wejrzenia

Gdybym miała w kilku słowach opisać wrażenie, jakie zrobiły na mnie pierwsze chwile z synem (te dłuższe, gdy przywieziono syna do sali), najchętniej poszłabym na skróty i przywołała słowa jakiejś tkliwej piosenki o macierzyństwie i odesłała do posłuchania. Ale nie ma takiej piosenki, bo nikt nie napisał piosenki o mnie i moim dziecku. Uważam, że choć doświadczenia wielu mam są bardzo podobne, to jednak każda przeżywa je na swój sposób. Dlatego jedyne, co mi pozostaje, to napisać moją własną piosenkę... Na razie jednak może lepiej zostanę przy prozie :) 

Ciekawość - pierwszy stopień do poznania

Pierwsze wrażenie? Nie zapomnę jak przyglądałam się małemu opatulonemu w pieluchy uformowane w rożek i mówiłam do siebie w myślach: "A więc to Ty... Czyli tak właśnie wyglądasz!". Nie wiem ile mogła trwać ta chwila. Nie wiem, co działo się wtedy w okół. Spał spokojnie, a ja nie mogłam uwierzyć, że ten maleńki człowieczek jeszcze nie dawno był u mnie w brzuchu! Że powstał z połączenia komórek dwojga różnych ludzi. I że to w moim ciele takie małe nasionko dorosło do postaci, w której jest w stanie żyć na świecie. I w końcu, że zupełnie nic o nim nie wiem! Nie rozpoznawałam nawet jego płaczu wśród innych dzieci... Jedyne, co wyglądało znajomo, to profil jego buźki - identyczny jak na kilku ostatnich zdjęciach USG. Nie spodziewałam się tylu włosów na głowie, długich paluszków ani tego, że noworodek jest... taki malutki! (pomimo swojej słusznej wagi ponad 4 kg). 

Gdy się poruszył, zaczęłam się zastanawiać, co zrobię, jak się obudzi i zacznie płakać. Może zajrzę mu do pieluszki i przewinę? Może się przedstawię? Może...

Nie zdążyłam udzielić sobie odpowiedzi, bo gdy w końcu zakwilił, zalałam go moją mową powitalną odmieniając jego imię przez wszystkie formy i zdrobnienia, dziwiąc się, skąd mi to w ogóle przyszło do głowy. Bo przyszło. I do głowy i do serca. Jakoś nie bałam się go podnieść, przewinąć (tu mi się otworzyły różne klapki z instruktarzem ze szkoły rodzenia), wszystko przyszło naturalnie. Umacniało mnie przekonanie, że nie da się zrobić krzywdy własnemu dziecku, nawet jeśli coś robię niepoprawnie.  

Brzuszek do brzuszka

Pierwsze przystawienie do piersi, choć nieporadne (z mojej strony, bo dziecko wiedzione instynktem doskonale wiedziało, gdzie chwycić :)), zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Tym bardziej, że upłynęło sporo czasu, zanim przyniesiono mi małego do karmienia i nie byłam pewna, czy skoro już posmakował butelki (po cesarce dzieci w pierwszej dobie są często dokarmiane, zanim mama dojdzie do siebie), będzie miał ochotę jeszcze spróbować mojego pokarmu. Nie mogłam się nadziwić patrząc na maleńkie usteczka "poszukiwacza skarbów", który z zamkniętymi oczami dobrał się do celu i przyssał jak mała pijawka. Widok małej główeczki zatopionej w moim ramieniu i twarzyczki mocno przytulonej do mojego ciała był dla mnie tyleż niesamowity, co niespodziewany. A więc zaiskrzyło między nami! - cieszyłam się w duchu. 

Nie wiem, na ile to sprawka szalejących hormonów, na ile wpływ środków znieczulających, ale byłam maksymalnie oszołomiona sytuacją. Czy pozytywnie? Tak, jak najbardziej! Pomyślałam wtedy, że ten cały baby blues jest zdecydowanie przereklamowany. Bo jak można mieć jakieś załamanie, gdy ogarnia człowieka tak obezwładniające poczucie szczęścia...? 


fot.www.seven-seas.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...